wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 6. "Albo wygrywasz wszystko, albo nic."

 Trening przedmeczowy nie był bardzo wymagający tudzież męczący. Chłopcy mieli się jedynie rozegrać na tej hali i - na tyle ile to możliwe - przyzwyczaić się do niej.
Siedziałam na ławce przeznaczonej dla zawodników i sztabu. Zgodnie z poleceniem pana Jacka obserwowałam Rafała. Wiecie, zapytany przed tym treningiem o dolegliwości bólowe powiedział, że wszystko w porządku, jednak zbyt dobrze ich już znałam. Wszystkich. Ani Buszek, ani żaden inny Resoviak, nie odpuściłby możliwości skopania Skrzatom tyłków.
  Widząc, ze faktycznie coś go męczy, wstałam i podeszłam do niego, gdy się rozciągał. Klękłam przy nim i od razu spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Dawaj nogę. - Rozkazałam. Zmierzył mnie spode łba, ale wykonał polecenie.
Wystarczyło, że zgięłam nogę w stawie biodrowym, a jego mina wykrzywiła się w grymasie.
- Kłuje, co? - Parsknęłam. - Dlaczego udajesz , że wszystko w porządku, podczas gdy masz naciągnięte mięśnie uda?
- Chcę grać.
- Ale nie zagrasz. Musisz wypocząć i ograniczyć aktywność, jeśli chcesz zagrać w pozostałych meczach sezonu.
 Zacisnął usta w wąską linię, ale się nie odezwał. Wiecie, sama wybrałabym kilkanaście meczy zamiast jednego, mimo ze to Skra.
- Wstawaj. - Podałam mu rękę, a potem prowadząc pod ramię, zaprowadziłam go do ławki by sobie usiadł.
- Co z nim? - Doskoczył nagle do nas Kowal.
- W końcu przestał udawać, że wszystko w porządku. - Rzuciłam nieco zgryźliwie, ale w tej sytuacji musiałam tak zrobić. Musiałam mu dopiec. Zdrowie jest zbyt ważne, żeby bagatelizować takie rzeczy.
- To dziś młody grzejesz ławę. - Poklepał go po ramieniu, po czym krzyknął na całą halę, po angielsku. - Lotman, dziś jest twój “szczęśliwy” dzień! Wchodzisz za Buszka!
 Zerknęłam na wywołanego siatkarza. Miał oczy wielkości pięciozłotówek, chyba nie do końca uwierzył w to, co usłyszał. Potem spojrzał na mnie, jednak jedyne, na co się zdobyłam, to uniesienie kciuka do góry. Potem zajęłam się już tylko i wyłącznie Buszkiem.

***
Paul Lotman
  Pierwszy mecz w nowej drużynie to naprawdę stresujące przeżycie. Chociaż nie wiem, czy kiedykolwiek się przyzwyczaję. Sam fakt, jak po drugiej stronie siatki stanęli polscy tytani powodował, że czułem się bardzo niepewnie. Jeszcze wiwatujący kibice Skry nie dawali o sobie zapomnieć. Na tle żółto czarnych sektorów tylko jeden z nich reprezentował nas - ludzie ubrani w biało-czerwone pasiaki. Ciężko było im przekrzyczeć innych, ale widać było, że są całym sercem z Asseco.
  Miałem dreszcze na całym ciele, gdy wyczytywali zawodników grających w wyjściowym składzie. Zaczęli od naszej drużyny. Najpierw wybiegł rzecz jasna Alek, kapitan. Tichacek na rozegraniu. Konarski , Nowakowski, wyszedł jeszcze Penchev. Igła na libero, rzecz jasna, już cały chodził, choć wyczytywali go przecież jako ostatniego. Bo najpierw jeszcze padły słowa, które doskonale rozumiałem: Z numerem drugim Paul Lotman!
 Przybiłem piątki z kolegami z drużyny, potem z trenerami, na końcu przystając przed Olą.
Cholernie się bałem. Chciałem ją przytulić do siebie, bo wiem, że to by mi pomogło i poczułbym się o niebo lepiej. Ale nie zrobiłem tego. Przecież nie mogłem.
Z nią też przybiłem piątkę i gdy chciałem pobiec na boisko to pozostałych, złapała mnie za nadgarstek.
Odwróciłem się w jej stronę modląc się, by nie dostrzegła strachu w moich oczach. Taki wstyd. Powinienem być twardy, a za każdym razem gdy wbiegam na boisko, stresuję się jakbym pierwszy raz miał zagrać w siatkówkę.
- Dasz radę. - Choć powiedziała to głośno, tłum kibiców sprawił, że tylko ja miałem możliwość usłyszenia jej słów. Na całe szczęście.
 Myślałem o tym co mi powiedziała, podczas gdy wyczytywali skład Bełchatowian. Wiedziała, że się stresuję? A może powiedziała tak, by mi było miło? Z dwojga złego lepsze było rozmyślanie o tym, aniżeli przyglądanie się wbiegającym na boisko przeciwnikom.
Spojrzałem w jej stronę ostatni raz przed gwizdkiem. Wiedziałem, że potem nie prędko będę miał możliwość uspokoić swoje nerwy wpatrując się w jej lazurowe, spokojne oczy. Patrzyła się na mnie, jakby chcąc dodać mi otuchy.
Gwizdek. I gdy piłka po raz pierwszy w tym meczu poszybowała nad siatką, myślałem już tylko i wyłącznie o tym, by dać z siebie wszystko. Po to przecież tu byłem. 

***
  Pierwszy set nie należał do najgorszych, jednak przegraliśmy do dwudziestu dwóch. Trener Kowal oczywiście był zły. Dla niego liczyło się tylko i wyłącznie zwycięstwo z Bełchatowianami. Gdy pomiędzy setami była chwila przerwy i przenieśliśmy rzeczy na ławkę na drugiej połowie boiska, najpierw pomogłam się przetransportować Buszkowi. W sumie to siedziałam obok niego cały set i uwierzcie, bardzo się denerwował. Chyba bardziej niż zawodnicy na boisku!
Wzięłam oznaczone numerkami butelki z wodą i podawałam odpowiednim zawodnikom. Pozostała jedynie ta z numerem dwa, jednak trener z jej właścicielem ciągle rozmawiał na temat taktyki, a on tylko przytakiwał głową. Był taki skupiony. Taki silny. Widziałam to w nim. Moc i energię, mimo spływających po skroniach litrach potu.
Postanowiłam jednak podejść i podać mu butelkę z wodą, bo zaraz rozpocznie się kolejny set.
Biorąc ją nawet na mnie nie spojrzał. Ale czy mnie to ruszyło?
Nie, chyba nie. Dobra, może trochę. Ale dobrze przecież, że jest taki skupiony, prawda?
- No to jedziemy z koksem, panowie! - Krzyknął Kowal, gdy rozległ się sygnał zwiastujący rozpoczęcie kolejnego seta.
Zawodnicy żwawo wbiegli na boisko, poklepując siebie nawzajem i budując wolę walki. Rzecz jasna nie wątpiłam w nich; na pewno tym razem im się uda.
I wiecie, co wam powiem? Nie myliłam się. Udało nam się. Choć drugi set znowu przegraliśmy, doprowadziliśmy do tie-breaka w którym wygraliśmy do trzynastu. 
Ani przez chwilę w nich nie zwątpiłam. 

Humory po meczu dopisywały wszystkim, nawet mnie. Już nawet zapomniałam o tej blond małpie, która wszędzie pchała się z tym swoim aparacikiem. Ale inni chyba najwyraźniej się do niej zrażali, bo na wieczorne spotkanie w pokoju biednego, Cichego Pita, nikt jej nie zaprosił.
- Uwaga, uwaga. MVP dzisiejszego meczu będzie przemawiał! - Konarski wstał z jednego z łózek.
Byłam jedyną kobietą w tym "siatkarskim", niewielkim towarzystwie. Ale co się dziwić, skoro w sztabie tylko ja byłam płci żeńskiej? A wiecie, to zobowiązuje! Chociaż czasem sobie myślę, że nie powinnam się bratać w sumie z podopiecznymi. No bo przecież mogą przestać mnie słuchać.
- Czekaj, to trzeba uwiecznić i wrzucić naszym resovskim kibicom! - Ignaczak zaczął grzebać w swojej torbie, połowę ciuchów wywalając na środek pokoju. Pomyślałam, że Nowakowski jest biedny, że trafił na niego do pokoju, choć to zaledwie jedna noc.
Włączył nagrywanie i Konarski kontynuował.
- Dzięki wszystkim za wspaniały mecz. - Mówił. - Byliście…
- Hej, zaraz. Hola, hola. - Przerwał mu Olieg. - To nie powinien czasem kapitan mówić?
Dawid jednak machnął kilka razy ręką, uciszając kapitana.
- Ja, jako MVP, dziękuję Ignaczakowi za super-mega-hiper-zajebiste odbiory i poświęcenie, Tichackowi za cudowne piłki na rozegraniu, no i wam pozostałym w sumie za… za… za posiadanie takiego zajebistego atakującego, jakim jestem właśnie ja.  - Tak, żeś się wysilił Konar, nie ma co!
- Boże, pierwszy raz MVP a tak się teraz wydurnia.. - Cichy Pit aż złapał się za głowę.
- W sumie to ja mu się nie dziwię. - Wtrącił Lotman. - Wiecie, sam byłbym zaszczycony dostać tytuł MVP grając w waszym zespole.
- Oj Lotman. - Cmokął zniesmaczony Ignaczak. - Zawsze taki cnotliwy jesteś?
- Jaki cnotliwy, hamuj! - Przyjmujący z numerem drugim rzucił w niego poduszką.- Masz to wyciąć, zanim wrzucisz na fejsa!
- No chyba kpisz.
- No chyba nie.
- Jezu, przestańcie. - Uspokoiłam ich wszystkich, bo zaczęli się kłocić niczym małe dzieci na piaskownicy.
Na widok mojej zdruzgotanej miny, wszyscy jak jeden mąż, zaczęli się śmiać. Ze mnie. ZE MNIE.
- No ładnie, super! Ja wam kuźwa dam śmiać się z fizjoterapeutki. - Pogroziłam im palcem, wszystkim po kolei.
Jak boga kocham, za to śmianie się ze mnie przez całą noc, dam im taki kurde wycisk, że nie wstaną przez wieki! 
- Dobra people, - Ignaczak znowu skierował na siebie kamerę - pora zakończyć ten wasz syf w pięknym stylu. Moi kochani kibice, jak to mówicie RESOVIO, tylko zwycięstwo!
- I nie tylko dzisiaj, ale zawsze! - Dorzucił Alek. 
- A tam, każde miejsce na podium dobre, a droga do tego ciężka. - Dryja również dodał swoje trzy grosze. 
- O nie, Dawid. - Przerwałam. Kamerę skierowali na mnie. - "W sporcie liczą się tylko zwycięzcy. Nikt po latach nie pamięta tych drugich i trzecich. Albo wygrywasz wszystko, albo nic". 
Wszyscy przez chwilę milczeli, będąc chyba pod niemałym wrażeniem przytoczonego przeze mnie cytatu. 
- No, wiecie, tym cudownym Wagnerowskim akcentem kończymy dzisiejsze nadanie. - Ignaczak odezwał się jako pierwszy. - I bądźcie z nami, bo damy z siebie wszystko, by to o nas pamiętano przez lata.- I nacisnął czerwony guziczek kończący nagrywanie. 

Nie wiem, która była godzina, kiedy w końcu poszłam do swojego pokoju spać. Wiecie, chciałam iść jak najpóźniej, żeby trafić na śpiącą już Paulinę. Nie chciałam sobie psuć na noc humoru; nie weszła mi w drogę od porannej rozmowy i miałam nadzieję, że tak będzie chociaż do powrotu do Rzeszowa. 
Koło północy pozostaliśmy tylko w czwórkę. Ja, Igła, Piter i Nikolay. W sumie to nie chcieli mnie puścić do pokoju, twierdząc, że nie wiadomo w kogo się blondi przemienia w nocy.
- Będziesz bezpieczniejsza tu, u nas. - Próbował przekonać mnie Pit. 

Nie wiem sama, czy to była troska, czy po prostu chcieli mieć mnie w pokoju dla "beki", by w nocy (tudzież rano) zrobić mi jakiś nędzny żarcik. Sama nie wiem, co im chodziło po głowie, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Ani czasu ani siły. Zwłaszcza po tym, co mnie spotkało na korytarzu. 
Dobra, tak między nami - sama nie wiem, czego się spodziewałam. No bo Lotman nie był mój. Nie trzymałam go na smyczy. Mógł robić co chciał, był wolny przecież. WOlny, sympatyczny, idealny. Miły i zabawny. Dlatego nie rozumiałam i chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego wybrał ją. I jak to w ogóle możliwe. 
Nie widziałam za wiele, racja. Ale wnioski swoje mogłam wysnuć, widząc stojącą dwójkę potencjalnie zakochanych w głębi korytarza, przytulających się dłuższy czas. 
Poszłam do pokoju najszybciej, jak mogłam i od razu wskoczyłam pod kołdrę, nakrywając się po sam czubek głowy. Gdy drzwi otworzyły się i Paulina weszła do pokoju, żegnana przez Paula, udawałam, że śpię. 
Zamknęła drzwi i w pokoju znowu zrobiło się ciemno. Mogłam spać, jednak tej nocy nawet oka nie zmrużyłam. 
Postanowiłam, że zajmę się sobą. Zajmę się pracą. A Lotmana najlepiej będzie wyrzucić z głowy, wyrzucić... z serca?
Cholera, chyba w końcu musiałam to przed sobą przyznać. Ale nie mogłam dalej się pogrążać. Bo... bo mnie przecież zawsze wszyscy zostawiają. Nie chcę znowu cierpieć. I najlepszym wyjściem będzie ponowne pogrążenie się w samotności. 

Bo wiecie, albo wygrywasz wszystko, albo nic. A ja już wszystko, co możliwe, dawno przegrałam.  


***
Krótki, wiem. Przepraszam. Próbuję ogarnąć życie na uczelni, pogodzić to wszystko z własnymi, "domowymi" zajęciami. 
Ale mimo wszystko mam nadzieję, że się podoba. :) 
Dawajcie komentarze jak czytacie, da mi to kopa do pisania następnych rozdziałów! 



2 komentarze:

  1. Wagner zawsze mądrze prawił :D jestem bardzo ciekawa co dalej sie wydarzy :p wiem, ze to banalne, ale tak jest :p
    Zapraszam także do siebie:
    everythings-gonna-be-alright2.blogspot.pl :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie natrafiłam na tego bloga i udało mi się go odrazu nadrobić. Powiem Ci że jest genialny. Jejku jak ta blondi mnie wkurza...a Paul...mógłby się ogarnąć xD
    No nie tylko nie brak Buszka na boisku...
    Pozdrawiam i czekam na kolejny :*

    Zapraszam w wolnej chwili do siebie:
    http://szczerarozmowazprzyjacielempomaga.blogspot.com/2014/11/rozdzia-30.html?showComment=1416848820198&m=1#c3432828317654630301

    OdpowiedzUsuń