sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 5. Mokrą igłą szyta podróż do Bełchatowa.

Zaspałam. Kurwa, zaspałam.
To było do przewidzenia. Gdy budzik zadzwonił o siódmej zamiast właczyć na “drzemkę”, wyłączyłam go całkowicie. Zawsze mi się to przydarza w ważnych momentach!
Godzina ósma dwadzieścia. Jak szalona popędziłam pod prysznic, bo wyglądałam koszmarnie. Mokre włosy przeczesałam palcami, modląc się, żebym zdążyła je wysuszyć. Jak nie to trudno, najwyżej założę czapkę i wyschną w autokarze.O ile na niego zdążę.
Jakoś chwilę po wpół do dziewiątej ktos zapukał do drzwi. Szybko naciągnęłam na siebie jeansy i narzuciłam pierwszą koszulkę, jaka mi się napatoczyła pod ręce. Na przepdokoju prawie wyrżnęłam , w ostatniej chwili utrzymując równowagę.
- Paul! - Zawołałam, gdy zobaczyłam go w drzwiach. Ubranego, wesołego, wyspanego.. z torbą przewieszoną przez ramię…
- Jeszcze nie gotowa? - Zdziwił się.
Wpuściłam go do środka.
- Zaspałam, cholera jasna! - Panikowałam jak głupia. Złapałam się za głowę, kompletnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Tyle do zrobienia, a ja dalej w proszku!- Cholera! - Powtórzyłam.
- Hej, spokojnie. - Położył mi duże dłonie na ramionach, doprowadzając mnie do porządku. - Wdech i wydech. Po pierwsze, - spojrzał w dół, na moje stopy - załóż dwie te same skarpetki. Potem bluzkę albo zmień, albo odwróć na dobrą stronę. - Mówił. - A ja zrobię kawę do termosu na drogę i jakieś kanapki, bo padniesz z głodu a tu już nie zdążysz zjeść.
- Tak jest! - Odpowiedziałam i niczym żołnierz zasalutowałam. Potem przeszłam do wykonywania jego poleceń.
Skarpetki. Bluzka. Potem powrzucałam do torby wszystkie potrzebne rzeczy - portfel , dres, obuwie sportowe,  papiery, które miałam w domu i parę innych rzeczy.
Była ósma czterdzieści pięć. Na halę jedzie się autobusem piętnaście minut, z tym że najwcześniejszy jest za pieć dziewiąta. Czyli będziemy spóźnieni.
- Kurde, przepraszam cię. Przeze mnie się spóźnimy. - Burczałam zrezygnowana, gdy szliśmy na przystanek. Przegryzałam kanapkę zrobioną przez siatkarza i starałam się dotrzymać mu tempa. Bo wiadomo, moja ślamazarność na pewno sprawiłaby, że odjechałby mi bus sprzed nosa.
- Coś ty, nie przejmuj się. Bez nas nie odjadą. - Puścił mi oczko.
  Wiem, miał rację. Ale mimo wszystko było mi cholernie głupio. Z drugiej jednak strony, był kimś, skoro potrafił mnie ogarnąć w tak krótkim czasie.
Mówiłam już, że nienawidzę się spóźniać? Już nawet nie chodzi o brak odpowiedzialności, tylk o fakt, że wszyscy zawsze wymyślają czarne albo bezsensowne scenariusze.
Dzwonili po nas kilkakrotnie. Raz do mnie, raz do Paula. Do autokaru dobiegliśmy z przystanku i wpadliśmy do środka, oczywiscie mierzeni spojrzeniami przez pozostałych. Ignaczak wręcz nie mół powstrzymać się od komentarza, tylko tym razem miał tą cholerną kamerę ze sobą.
- No proszę, nasi spóźnialscy! Kto mi powie, jak to możliwe, że spóźnili się akuratnie ONI. I akuratnie dotarli w tym samym czasie…
- Jeśli wyczuwasz romans to niestety muszę cię rozczarować. - Dałam mu pstryczka w nos i odwróciłam od siebie kamerę.
- Ale na kawę to już przychodzi. - Odwdzięczył się.
Niech zgadnę, kto ich o tym poinformował. Buszek, cholera!
Rozejrzałam się w poszukiwnaiu go, ale w sumie pierwszą osobą, którą dostrzegłam, była ta zadufana blondyneczka. Po kiego wała ona z nami jedzie!
- Olu, siadaj ze mną. - Pan Jacek mnie poprosił.
Usiadłam obok niego na przednim miejscu, a Paul z którego wciąż się naigrywali, poszedł na drugi koniec autokaru i usiadł z Penchev`em. Na szczęście Paulinka go po drodze nie ściągnęła.
Rozmawiałam z Jackiem o Rafale. Na wczoajszym treningu naciągnął sobie mięsień czworogłowy uda i trener waha się, czy go wystawić na dzisiejszym meczu. Oczywiście, pan Jacek jest zdania żeby go nie wystawiać na przyjęciu, ale chciał również ze mną to skonsultować.
- A jak się dziś czuje? - Zapytałam.
- Niby go nie boli, ale prosiłbym abyś zwróciła na niego większą uwagę, gdy będziemy mieć przedmeczowe rozegranie.
 Zgodziłam się. Wiedziałam, że on sam musi patrzeć również na innych i innymi się zajmować. A co do Buszka - nikt nie chciał, aby sobie zaszkodził tylko przez swoją ambicję.
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, po czym pan Jacek wyciągnął jakąś gazetę dotyczącą fizjoterapii i się zaczytał, a ja zostałam pozostawiona sama sobie. Przypomniałam sobie o kawie, którą mi przygotował Paul rano. Otworzyłam torbę i wyciągnęłam niewielki termos. Od razu w oczy rzuciła mi się mała karteczka przyklejona do niego. “Posłodziłem dwie :) “.
Serio, Paul? Dobrze zapamiętałeś, choć tylko jeden jedyny raz piliśmy razem kawę.
Już po jednym łyku stwierdziłam w myślach, że choć to tylko kawa, jaką sobie zawsze sama robię, smakuje naprawdę wyjątkowo. Inaczej, ale znacznie lepiej.
Wychyliłam się nieco i spojrzałam w pozostałą część autokaru. Siatkarze byli o dziwo spokojni. Albo spali, albo przeglądali dzisiejszą prasę, albo wyglądali za krajobraz za oknem słuchając muzyki przez słuchawki. Wszystko byłoby dobrze, ale wiadomo, że mną w autokarze coś się sknocić musiało.
Piękny, nowoczesny, srebrzysty autokar z logiem Asseco Resovii zawiódł po godzinie jazdy. Dokładnie o godzinie dziesiątej dwadzieścia cztery wydał z siebie ostatnie tchnienie zatrzymując się na środku szosy, na jakimś kompletnym odludziu. Jakby tego mało było, to na zewnątrz lało jak z cebra i siatkarze musieli wyjść z zepsutego pojazdu i moknąć. I niezwykle załamani patrzyliśmy jak przyjeżdża pojazd przeznaczony do holowania i zabiera nasz autokar. Na tyle ile mogliśmy, schroniliśmy się wraz z torbami pod pobliskimi drzewami.
- CO teraz? - Przeraził sie Penchev.
- We all die.... - Drzyzga rzucił zachrypniętym głosem, zupełnie jak w jakimś horrorze. Udzielał mu się dowcip. Doprawdy.
Ignaczak jak na zawołanie wyciągnął swoją kamerę. Tak, brawo. Idealny moment na kręcenie kolejnego filmu.
- Czy ty się dobrze czujesz? - Popukał się demonstracyjnie w głowę Cichy Pit.
Igła puścił jednak to mimo uszu i rozpoczął nagrywanie od swojej mordeczki.
- Witajcie, jesteśmy w tym momencie w drodze do Bełchatowa, niestety nasz autokar wyzionął ducha i tkwimy w jakimś totalnym zadupiu. Zobaczymy kilka zaspanych twarzy i na pewno wszystko będzie Igłą grubą szyte.
- Grubą? Chyba mokrą... - Zaśmiał się Alek.
- Kapitanie, milcz. Zaczniemy od rozmowy z kimś bardziej inteligentniejszym. Inteligentnym, znaczy się.
Kamerę skierował na naszego trenera Kowala.
- Trenerze, słuchamy.
- Dzień dobry. - Rzekł poważnym tonem.
W tle słychać było chichoty pozostałych chłopaków.
- To nie jest dzień dobry TVN. - Igła robił się poirytowany. - Powiesz coś głębszego, coach`u?
- Tak. Jest wcześnie, zepsuł nam się autokar i mam ochotę ci nakopać do tyłka.
- Bardzo głębokie trenerze, doprawdy.
I gdy nakręcił jeszcze pozostałe, zaspane twarze, akuratnie podjechał bus. Dosłownie: bus. O połowę mniejszy od autokaru. Tylko jak, u licha, zmieści się tam kilkunastu przerośniętych facetów i cały sztab?!
Zmieściliśmy się, ale bez sensacji. O spaniu nie było mowy. Musieliśmy siedzieć dwójkami, co oznaczało, że nie było się jak wygodnie rozwalić na siedzeniu i uciąć komara.
Nie chciałam przepychać się w drzwiach z gigantami, więc weszłam jako ostatnia.  Niepewnie się rozejrzałam. Jedyne wolne miejsce było właśnie na prawie samym przedzie, obok Achrema. A może to i lepiej? Wiecie, bez jakiś wygłupów typu Igła, komentarzy typu Penchev czy Buszek. Z Achremem mogłam przynajmniej mądrze porozmawiać.
Cóż, albo i nie.
Przeprosił mnie i powiedział, że chciałby się jeszcze trochę przespać. A ja? Wzięłam z niego przykład i również pogrążyłam się w głębokim śnie.

Po wielkim trudzie i znoju w końcu dojechaliśmy do Bełchatowa, do hotelu. Siatkarze, niezwykle obolali i niewyspani od razu rzucili się do recepcji, biorąc klucze do pokoi i rozeszli się każdy w swoją stronę. Zupełnie tak, jakby nie spali co najmniej tydzień, doprawdy.
- Trening za dwie godziny! - Krzyknął trener, niezwykle zadowolony z faktu, że może ich dobić.
 Momentalnie wszyscy zaczęli buczeć i się krzywić. Ale cóż, takie życie. Wiedzieli, za co się biorą.
- Ola i Paulina, macie pokój razem. Numer dwieście dwanaście.- Trener podał mi klucz.
No super! Pięknie! Cudownie! Ale cóż, tą jedną jedyną noc może jakoś przeżyję. Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni mecz, na którym robi u nas za fotografa, doprawdy.
Ona chyba nie miała jednak zamiaru odpuszczać tej roboty. I dała mi o tym znać zaraz po tym, jak zamknęłam za nami drzwi do hotelowego pokoju.
- Słuchaj, żeby było jasne. - Spojrzała na mnie złowrogo i zagroziła mi palcem. - Wiem, że Lotman jest wolny i to ja zmienię jego status związku, nie ty.
Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam dać po sobie poznać, że mnie to ruszyło. Nie mogłam jej dać tej satysfakcji. I nie mogłam pokazać, ze go lubię. Poza tym nie dam sobą pomiatać, co to, to nie!
Trzepnęłam jej rękę i sama jej pogroziłam palcem.
- Teraz ty posłuchaj, laluniu. - Rzuciłam sarkastycznie. - Guzik mnie obchodzi, czy i którego chcesz wyrywać. Bierz se nawet ich wszystkich! Mi, w przeciwieństwie do ciebie, zależy na robocie, a nie skupiam się tylko na tym, jak poderwać któregoś z siatkarzy. - Zatkało ją. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść, jednak nim się odwróciłam, dodałam - i żeby było jasne, mam nadzieję, że nie będziemy sobie wchodzić w drogę, Paulinko.
Wyszłam z pokoju i trzasnęłam za sobą drzwiami.
- Farbowana siksa. - Warknęłam pod nosem, idąc wzdłuż korytarza z zaciśniętymi pięściami.
 Byłam tak podminowana, że prawie nie zauważyłam lecącego prosto w moją twarz buta. Tak, buta! W ostatniej chwili zrobiłam unik, kucając. Cholera, zaczyna się. Dom wariatów.
Nagle usłyszałam krzyk przerośniętych, cholernie niewymiarowych dzieciaków. Miałam na myśli oczywiście tych idiotów latających za kolorową Mikasą. Rzecz jasna, w tym wydaniu ich nawet lubiłam - mecz przynosił zawsze wiele emocji, a potem radość, albo i trochę smutku i głębokie przemyślenia. Ale na pewno nie widziało mi się oglądanie, jak Buszek latał po korytarzu goniąc chyba Lotmana, a Ignaczak za nimi kręcąc to wszystko kamerą. Jakby tego było mało, Nowakowski podłożył Paul`owi haka i ten jak długi poleciał wzdłuż korytarza tak, jak libero rzuca się po parkiecie ratując spadającą w boisko piłkę; Igła zaczął się śmiać, normalka, dołączył do niego jeszcze Konarski śmiejąc się jak koń. Myślałam, że może chociaż kapitan Achrem zachował resztki swojej powagi, ale gdzie tam! Okazało się, że to on rozpoczął tą akcję z butem i teraz złapał jeszcze drugiego (jak się okazało, Bogu ducha winnego Pencheva), i rzucił w drugi koniec korytarza jakby chcąc zdobyć złoto za rzut oszczepem.
- Nie, ja wracam do domu. - Skwitowałam, wciąż będąc zszokowana tym, co zobaczyłam. Odwróciłam się mając zamiar iść po torbę i wrócić do Rzeszowa, ale Nowakowski złapał mnie za rękę.
- Zostajesz. - Powiedział trzymając mnie, a potem krzyknął do kolegów. - Debile, zachowujcie się! mamy damę na pokładzie! - Rzucił. Wszyscy stanęli i spojrzeli w naszą stronę.
Mój kochany Cichy Pit, zawsze mogłam na niego liczyć. Ale i tak nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu przerwie im dobrą zabawę.
No i cóż, potem się okazało, że wcale nie chciał załagodzić sytuacji.
- Zamiast butami się rzucać, weźcie ją!
- Że kurwa co!? - Przeraziłam się, a on zaczął się śmiać. 
Pozostali jak na zawołanie znaleźli się obok nas. Dzieciak Penchev paradujący w samych białych skarpetkach po tym zasyfionym korytarzu bez wahania przerzucił mnie sobie przez ramię i chyba nie zamierzał puścić.
- Buty za tą niewiastę! - Krzyknął na całe gardło, rozglądając się po przyjaciołach. Jego starania w kwestii poprawnej mowy po polsku były doprawdy, godne pożałowania.
- Kpisz. Lotman i tak ją nam sprzątnie. - Skrzywił się Konarski.
- Nie pozwoli jej tknąć!
- Ej no wiecie, to są moje nowe najeczki! - Biedny Nikolay chyba stracił wiarę w to, że znowu zobaczy swoje buty.
- Kurwa, postaw mnie. - Syknęłam, ale nikt, a zwłaszcza on, nie zwrócił na mnie uwagi. - Nie jestem karta przetargową.
I wtedy, jak znikąd, pojawił się Kowal, niosąc w rękach te zasrane “najeczki” Pencheva.
- Czyje to buty, ja się pytam. - Wyglądał na trochę zdenerwowanego.
- Bo, panie trenerze, my tu biznes robimy.- Ignaczak skierował na niego kamerę. - Widzi pan, buty Pencheva za naszą Oleńkę.
- Pieprzone padalce. - Syknęłam pod nosem. 
 Kowal rzucił jednym butem w libero, a drugim w trzymającego mnie Nikolay`a. Dobrze, dobrze trenerze!
- Pogięło was już zupełnie! Niech no tylko przez tą dziecinadę mecz wam nie pójdzie i ta cholerna Skra nas ogra, to powywalam was wszystkich na zbity pysk!
 I zniknął. 
Penchev postawil mnie na ziemi i założył jednego buta już na nogę. A drugi? Cóż, zabawa nie miała końca, tym razem Dryja wyleciał, złapał najeczkę i nie wiem kiedy, zniknął w którymś pokoju.
- No, wiecie co… - Zrezygnowany “siedemnasty” zawodnik, chyba jednak miał dosyć. Ale jego koledzy? Gdzie tam!

  Siedziałam w hotelowym barze, starając się uniknąć konfrontacji z Pauliną oraz durnowatych zabaw siatkarzy. Obserwowałam, jak hektolitry deszczu spływają po ogromnej szybie obok mnie. Mechanicznie mieszałam słomką piwo z sokiem. Tak, tego potrzebowałam. Trochę spokoju, trochę rozluźnienia.
Było mi ciężko, bo z charakteru raczej jestem samotniczką. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska, miałam niewielu przyjaciół. Odkąd rodzice zginęli, zupełnie zamknęłam się w sobie i dopuściłam do siebie jedynie wujka. Moi przyjaciele… cóż, zostali w Gdańsku, albo pojechali gdzieś indziej studiować. A ja, w Rzeszowie, jakoś tak pozostałam sama sobie i nie szukałam ani przyjaźni, ani miłości.
Dziwicie się czemu? Proszę was. Z moim szczęściem? Ludzie, których kochałam, po prostu odeszli. Czemu teraz miałoby być inaczej?
Westchnęłam przeciągle. Włożyłam słomkę do ust i pociągnęłam duży haust alkoholu.
- Co jak co, ale piwa nigdy jeszcze sam nie piłem.
 Gdy usłyszałam ten głos, nie musiałam spoglądać kto mnie nachodzi. Amerykański akcent mówił sam za siebie, choć powiedział to nieco łamaną polszczyzną. Uczy się i to całkiem szybko.
- Mogę się dosiąść? - Zapytał. Zgodziłam się skinieniem głowy. - Sam bym się napił - mówił, nawiązując do piwa z sokiem - ale przed meczem nie mogę.
- W sumie też nie powinnam.
- Spoko - puścił mi to swoje charakterystyczne lotmanowe “oczko”- to będzie naszą tajemnicą.
 Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, bo tylko na to w tym momencie było mnie stać. Po prostu byłam zmęczona i szukałam trochę samotności, by odetchnąć od tego zgiełku.
- Hej, co ty tak smutna? - Zapytał z wyraźną troską w głosie, jednocześnie łapiąc moją dłoń leżącą na stoliku. Lekko ścisnął, a moje serce mocniej zabiło.
- Nie, po prostu zmęczona. Albo i zła.
- Wiesz, te zabawy to tak na rozluźnienie przed meczem, w USA robimy podobnie.. - Podrapał się po głowie.
  Właśnie mi się przyznał, że faceci całego świata są dziećmi i dziećmi pozostaną. Pozdrawiam. Ale mi nie o to chodziło.
- Wiesz, nie w tym rzecz. Po prostu, jeśli można tak powiedzieć, posprzeczałam się z Pauliną. - Przyznałam się i to był chyba błąd mojego życia.
- O co?
Mogłam się spodziewać, że będzie drążył temat. I co ja miałam mu powiedzieć? że poszło o niego? Jasne, za bardzo by mu samoocena skoczyła.
- Takie kobiece sprawy. - Wyjaśniłam zwięźle. Nie chciałam go w to jednak zagłębiać.
- Wiesz, jeśli byś chciała, to zapraszam na noc do dwieście dwadzieścia pięć. Jestem pewny, że Dawid nie będzie mał nic przeciwko, żebyś u nas przekimała.
- Dzięki. To tylko jedna noc więc może jakoś przeżyję. - Starałam się, by mój uśmiech choć trochę wyglądał optymistycznie.- Więc jesteś z Konarskim w pokoju? W sumie trochę współczuje.
- Obstawiałem, że będę z Dryją, ale w sumie z Konarskim się świetnie dogaduję, nie tylko na boisku.
- A tak w ogóle, grasz dzisiaj czy jeszcze nie wiesz?
Siatkarz zmarszczył brwi.
- Ah, no tak, ciebie wczoraj nie było jak trener się wypowiadał. Nie, nie będę grał. To znaczy w razie czego wchodzę za Buszka.
Chciałam go oświecić, że najprawdopodobniej wejdzie na boisko, bo Rafał ma tą niewielką (ale jednak) kontuzję. Ale po co mu robić niepotrzebną nadzieję? Wiecie, już i tak wyglądał na trochę smutnego z tego powodu. Ale lepiej być chyba mile zaskoczonym, niż rozczarowanym.
Nie chciałam drążyć tego tematu, poza tym siatkarz chyba tez nie, dlatego przez chwilę milczeliśmy. Skończyłam pić swoje piwo i zerknęłam na zegarek. Czas i pora się zbierać.
- Pójdę zapłacić. - Powiedziałam i wstałam. 
Zrobiłam zaledwie dwa kroki, kiedy powiedział moje imię.
- Ola.
Machinalnie się odwróciłam i prawie padłam widząc, że robi mi zdjęcie swoim telefonem. Zabrakło mi słów. Naprawdę. 
Kompletnie zaniemówiłam.
Podszedł i podał mi telefon.
- Pięknie, a teraz poproszę o numer. 



~*  *  *~ 
Macie jeszcze dzisiaj piątkę, bo mam dobry humor, o! :)

1 komentarz:

  1. Dobrze sie to czyta �� i w sumie racja za chlopkaki to wieczne dzieci :D

    OdpowiedzUsuń