sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 10. "Wiem, jestem tchórzem"

  Następny dzień był cholernie dziwnie odrealniony.
  Zacznę od tego, że nie obudziłam się sama w łóżku. I nie, nie miałam na myśli spania z Paulem Lotmanem, choć ogólnie naprawdę miałam na to ochotę. Otóż to była Megi. Zajmowała jakieś trzy czwarte mojego niewielkiego łóżka i chrapała w najlepsze.
  Wygrzebałam się spod kołdry i poszłam do kuchni. Może nie uwierzycie, ale o dziwo czułam się wyjątkowo świetnie. Bałam się, że będę miała kaca, a na treningu będę płakała za łóżkiem. Na szczęście nic się takiego nie stało. Nie miałam się czym przejmować…
  Cholera.
  Machinalnie złapałam się za usta. Przypomniałam sobie, co się wczoraj stało. Najpierw zemsta na Paulince, potem piwka, potem Lotman...  gorące pocałunki, powrót do domu.. Czy to był naprawdę amerykański siatkarz, czy może tylko jeden z moich wybujałych i erotycznych snów? Naprawdę było ze mną coś nie tak.
  Nastawiłam wodę na kawę i starałam się sobie wszystko poukładać w głowie. No bo wiecie, może siatkarz był pijany i nie pamięta? Może zachowywał się tylko tak pod wpływem chwili i alkoholu? Cóż, jest to bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę moje “życiowe szczęście”.   Dodatkowo dochodził fakt, że nie było we mnie nic specjalnego.
  Wyszłam na przedpokój i przejrzałam się w lustrze. Chuda, wysoka tyka, która nie wyróżniała się niczym, poza lekko, śmiesznie skośnymi oczami. Nawet włosy wyglądały trochę nijako. Jej, ile ja bym dała, żeby było we mnie coś wyjątkowego…
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Serio, Lotman? O dziesiątej?
Ale dobrze, dobrze. Teraz wszystko wyjdzie na jaw. A może lepiej, żeby było wszystko tak jak przed imprezą? Tak cholernie się zawsze bałam zaangażowania. Utraty kogoś bliskiego. Ja.. nie czułam się an to wszystko gotowa!
Drżącą ręką nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi.
- Konarski? - Moje zdumienie widokiem atakującego było zapewne niemałe. Aż musiałam sobie podtrzymać szczękę, by z wrażenia nie opadła na podłogę.  
- No cześć. Jest może jeszcze Magda?
Że “faken” co? 
- No, jest… ale śpi. Przekazać jej coś?
 I wtedy zerknął nad moim ramieniem i pomachał komuś. Odwróciłam się i widząc rudą już umalowaną, ślicznie ubraną, oniemiałam.
- Cóż, albo i nie śpi.  
- No proszę cię, - doszła do nas - nie jestem jakiś śpiochem.
Ha, ha, ha, ha! Ha! No Megi, ty se chyba jaja robisz!
- Chciałem się jeszcze z tobą zobaczyć nim odjedziesz. - Uśmiechnął się, zapatrzony w nią jak w święty obrazek. - Przejdziemy się?
- Pewnie! Poczekaj, wezmę kurtkę.
Nim się obejrzałam, zniknęła i zmaterializowała się dosłownie sekundę później, stała w tym samym miejscu już ubrana. To NIE JEST normalne. ONA nie jest normalna.
- To trzymaj się, - zwrócił się Konar do mnie - pozdrów Lotmana jak wpadnie. - Słucham? - I  do zobaczenia o piętnastej.  
- No cześć.
  Wyszli, a ja pozostałam w mieszkaniu sama, z wielką życiową rozkminą.
  Co Dawid mógł wiedzieć o Lotmanie? To znaczy skąd mu przyszło do głowy, że się zobaczymy? Sama nie wiedziałam. Może tak pracują męskie mózgi (tudzież penisy).
  Niestety, ale minęła godzina popijania chłodnej kawy, a po Lotmanie ani widu ani słychu. Sięgnęłam po paczkę niebieskich L&M i wyszłam na balkon. Odpaliłam jednego papierosa i zaciągałam się porządnie za każdym razem. Potem chwila przerwy i głupiego wpatrywania się w alejki pobliskiego parku, jednak rozumiejąc, że Lotmana i Daisy tam nie ma, zapaliłam kolejnego papierosa.
Kobieto, zniszczysz się.
  Mimo świadomości, że to złe, paliłam dalej. Fakt, że kiedyś paliłam nałogowo wcale nie pomagał. Nie chciałam znowu wpaść, ale wiecie jak działa stres? No, czasem trzeba zapalić.
  I wtedy zobaczyłam Daisy. Szybko kucnęłam, by jej właściciel mnie nie spostrzegł. Oczywiście zdążyłam, o mało co nie przypalając sobie ręki papierosem. Zza sporej wielkości kwiatka obserwowałam, jak siatkarz wychodzi z parku, ubrany w dres. Jego mina była bezcenna - chyba impreza dała mu jednak popalić. Nim wszedł do klatki przystanął i zapatrzył się w mój balkon. Widział mnie? Nie możliwe. Ale autentycznie, sterczał tam jakiś czas, ze zmarszczonymi brwiami, i wgapiał się jakby oczekując, że wyjdę niczym Julia do swojego Romea. Dobre sobie!
Zamiast tego podbiegłam szybko do drzwi i nasłuchiwałam. Wiem, inteligentnie. Ale słyszałam, że podchodzi do moich drzwi. Staje na wycieraczce. Sapanie Daisy też słyszałam. 
- Zapukaj, cholera no… - Burknęłam ledwo dosłyszalnie.
Nie wiem ile czasu minęło, ale koniec końców słyszałam, jak otwiera drzwi do swojego mieszkania i zatrzaskuje je za sobą.
No pięknie, Olka. Świetnie żeś się zaś wkopała.
Zrezygnowana wróciłam do salonu i rozwaliłam się na kanapie. Włączyłam tv i przełączałam programy w poszukiwaniu czegoś sensownego. Tak, jasne. Myślicie, że cokolwiek znalazłam?
Wzięłam prysznic i się ubrałam. W między czasie wróciła zadowolona Megi, krzycząc już na samym wejściu:
- Faken! Wziął ode mnie numer i powiedział, że wpadnie mnie odwiedzić na studiach w Krakowie!
Super, laska. Miałaś idealne wyczucie czasu z tą swoją cudowną nowinką.
Skłamałam ją, że dzwonił pan Jacek, bym się stawiła wcześniej na Podpromiu. Uwierzyła, no bo czemu nie. Klucze miała mi podrzucić, jak będzie wyjeżdżała. Oczywiście, to dla niej nie problem, bo i tak chciała przyjść na trening Asseco Resovii.
Była dopiero dwunasta, więc postanowiłam się przejsć spacerkiem na Podpromie. Pogoda o dziwo była wyjątkowo ładna jak na październik. Rześkie powietrze trochę mnie obudziło, a ruch dobrze zrobił. Poza tym mogłam sobie to wszystko przemyśleć, poukładać. Najgorsze jednak było to, że w głowie wciąż pojawiało się jedno pytanie, na które znałam odpowiedź. Czy byłam gotowa na to, by go pokochać nie bojąc się o to, że mnie zostawi? Otóż nie. Nie byłam gotowa na kolejne potencjalne cierpienie.
  Od godziny trzynastej tonęłam w papierach. Przygotowałam chyba na cały sezon arkusze, które się wypełnia po treningach; przejrzałam wszystkie informacje z dolegliwościami naszych zawodników i przygotowałam programy rehabilitacyjne w niektórych przypadkach, na przykład przy Buszku. Gdy na godzinę przed treningiem pan Jacek przyszedł, mocno zdziwiony oczywiście faktem, że już jestem i pracuję, przedstawiłam mu propozycję pracy nad Rafałem. Zaproponował, że to ja powinnam sie nim zająć i wykazać, na co oczywiscie przystałam. Wiecie, przynajmniej uniknę siedzenia podczas treningu na sali, tylko spędze go na siłowni.
Bałam się. Bałam się konfrontacji z nim, z Paulem Lotmanem. Jak cholera. Bo wiedziałam, co mu powiem. Posłucham rozumu, nie serca.
Ale z drugiej strony marzyłam tylko i wyłącznie o tym, by utonąć w jego silnych ramionach.
Rafał przyszedł jakieś pół godziny przed treningiem, więc od razu się nim zajęłam. Uniknęłam dzięki temu spotkania z pozostałymi zawodnikami. Poszliśmy razem na siłownię, która była na drugim końcu korytarza. Powoli go rozciągałam, potem robił ćwiczenia siłowe na atlasie, trochę pochodził na bieżni, w trakcie znowu rozciąganie… no i te dwie godziny zleciały jak z bicza strzelił. Poniekąd bałam się, że go trochę przeforsowałam, ale był z treningu bardzo zadowolony.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnął się do mnie, gdy go odprowadzałam do szatni.
- Myślę, że staniesz na boisku za jakieś dwa tygodnie, także pracuj tak dalej.
- Czyli jeszcze ominie mnie mecz z Jastrzębskim? - Naburmuszył się.
No tak, mecz z nimi miał się odbyć za trzy dni. On naprawdę myślał, że w nim zagra? Dobre sobie. Nie wiem, czy da rade na kolejny, a on myśli o tym. 
- Przygotuj się na mecz z Bielskiem, który gramy tu za lekko ponad tydzień. Na seta pewnie wejdziesz. - Zaśmiałam się.

-Tylko na seta! - Prychnął, wyraźnie niezadowolony. - Ej no weź!Nie dość, że to tylko Bielsko to jeszcze tak krótko!
- Wszystko zależy od tego, kiedy przejdzie ból. I od tego, ile z siebie dasz.


 Dochodziliśmy już do szatni, kiedy wyszedł z niej nie kto inny jak Lotman. Moje szczęście! Moje serce momentalnie zabiło mocniej.
- Nie było cię w gabinecie. - Nie zapytał. Stwierdził. Bez żadnego "cześć", bez żadnego zachowania się adekwatnego do miejsca, w którym byliśmy. A ty byłam fizjoterapeutką.

Poza tym raczej nie będę mu się tłumaczyła. 
- Jeśli masz jakiś problem to dzisiaj się wami zajmuje Jacek. - Powiedziałam rzeczowo. Potem zwróciłam się do Buszka. - Jutro masz wolne, także możesz zostać w domu. Chyba ze chcesz przyjść popatrzeć na trening.
Chociaż na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia (chciał już grać, jestem tego pewna), podziękował za dzisiaj i poszedł się przebierać. Wiedziałam, że pewnie i tak jutro przyjdzie chociaż tylko po to, żeby wspierać trening drużyny swoją obecnością.
Lotman natomiast bez wahania ruszył za mną, gdy szłam z powrotem do gabinetu.
- Czemu mnie unikasz?
- Unikam? - parsknęłam, nawet na niego nie patrząc. - Po prostu jestem w pracy.
Dobra, unikałam go. W sumie to nie chciałam, ale boję się mu spojrzeć w oczy. Samo tak wychodzi, że uciekam. Zawsze uciekałam.  
- Wracamy dziś razem? - Zapytał z nadzieją w głosie.  
- Mam trochę roboty, wracaj dziś sam.
 Wtedy złapał mnie za nadgarstek i odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni, twarzą do siebie. 
- Powiedz mi, dlaczego? - W jego oczach widziałam smutek. - Myślałem, że może my… wiesz, po wczoraj, że moglibyśmy spróbować..
Przez moment wahałam się, co odpowiedzieć. Wiecie, przez wzgląd na moje życiowe doświadczenia, po prostu nie potrafiłam. Bałam się komukolwiek oddać swoje serce, swoje uczucia. Po stracie rodziców nie mogłam sobie poradzić. I wciąż byłam zbyt słaba, by poradzić sobie z kolejnym (dobrowolnym czy tez nie) odejściem osoby, którą kocham. 
Wiem, tchórz ze mnie. 
- Nie, Paul. Nie możemy i daj mi spokój.
Tymi słowami pożegnałam się z nim, wchodząc do gabinetu i zatrzaskując za sobą drzwi.
Całe szczęście, że pana fizjoterapeuty już nie było, bo chyba zapadłabym się ze wstydu, gdyby zobaczył mnie całą we łzach.

Dwa dni do kolejnego meczu z Jastrzębskim Węglem minęły bardzo szybko. Zajęta pracą papierkową i treningami z Buszkiem, nawet nie mrugnęłam, a już siedziałam u nas na wypełnionej po brzegi hali, starając się stłumić miotające mną emocje. 
  Może to głupio i nietypowo zabrzmi, ale zaczęłam chyba przeżywać te mecze razem z zawodnikami, razem z kibicami i razem ze sztabem. Wiecie, jak się dba o kogoś, żeby był w kondycji, zdrowy, to potem jak widzisz, że daje  z siebie wszystko i przy najmniejszym bólu zaciska zęby, czy też ściera ze skroni spływający pot, jest ci dziwnie przykro. Czujesz się tak spięty, jakby zawodnicy byli z porcelany i mogli  sobie coś zrobić, coś skręcić, coś złamać - po każdej obronie, po każdym ataku. I czujesz się gotowy, by w razie czego wystartować, pobiec na środek boiska i mu pomóc, jakkolwiek ulżyć. 
-Cholera, chłopaki, grać!!!! - Wrzasnął trener, a ja aż podskoczyłam na ławce.
 Grali. oczywiście, że grali. Ale Jastrzębski okazał się być lepszy w pierwszym i drugim secie. Trzeci jakoś ugraliśmy. Ale i tak było ciężko. I nie dość, że Jastrzębiaki grali świetnie, to jeszcze Resoviacy mieli niewyjaśniony kryzys w połowie czwartego seta i przegraliśmy koniec końców trzy do jednego.
To nie było przyjemne widzieć zawiedzione, zdruzgotane, przybite i rozzłoszczone twarze zawodników. I to nie było przyjemne widzieć smutek w oczach Paula Lotmana nie tylko przez wzgląd na mecz. Wielki zawód i smutek sprawiła mu dodatkowo moja osoba.


~*  *  *~ 
Wiem, że rozdział krótki, ale postanowiłam go zakończyć właśnie w tym momencie. 
Mam nadzieję, że Ola was nie drażni swoim zachowaniem heh. :) ogólnie to dobra dziewczyna jest tylko trochę przestraszona. 
Kolejny rozdział może wrzucę Wam jeszcze dziś, także zaglądajcie :)
Buziaki!

Aaaa i zapraszam Was na mojego fejsbukowego fanpejdża! Dużo ciekawych siatkarskich rzeczy :) ---> Klik. 

Najnowsza praca to Ignaczak z gliny! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz