piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 3. Do trzech razy sztuka!

- Dycha. - Rzekł stanowczo Ignaczak. 
Konarski prychnął.
- Dycha? Co najmniej “pisiont!”
- Kurwa, jakie pisiont?
- No przecież to klasyk jest, z kwejka przecież. - Wtrącił Nowakowski. - Tylko wiesz, że chodzi o “pisiont” groszy c`nie? 
 Ignaczak klasnął w dłonie, a Konarski wywrócił oczami.
- Chodzi o pisiont złotych. I ani mi się śni mniej. 
  Tyle usłyszałam z tej inteligentnej rozmowy i nie miałam zamiaru się wtrącać. Wiecie, jeszcze mnie wmieszają w jakieś zakłady, jakieś ich popieprzone interesy, i na co mi to?
Na szczęście siedzieli w tajemniczym kółeczku na korytarzu, już przebrani, i chyba mnie nie zauważyli...
- Ola, Ola! - Usłyszałam, gdy wchodziłam do gabinetu fizjoterapeutów. - Ola, cho no! 
No, cudownie.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, odwróciłam się.
- No czego drogie dzieci nie wiecie? - Skrzyżowałam ręce na piersiach oczekując na ich reakcje. 
Spojrzeli jeszcze po sobie niepewnie, albo po prostu każdy chciał zwalić na kogoś innego rozmowę ze mną. Nie chciał najwyraźniej ani Konarski, ani Ignaczak, ani Cichy Pit, ani Drzyzga, który stał cicho jak do tej pory. 
Co raz bardziej byłam przerażona, że ten zakład dotyczył mnie.
- Założyliśmy się - zaczął nie kto inny, jak Ignaczak. W końcu. Libero jednak był choć trochę odważny.
- No domyśliłam się. Całe “pisiont” złotych.
- Aż pisiont. Od każdego. Czyli wygrana osoba zgarnia sto pisiont złotych. 
Aktorsko wywróciłam oczami.
- No i co, mam zrobić wyliczankę, który z was zgarnie hajs?
- Nie. Musisz tylko powiedzieć, który z Resoviaków ci się podoba. 
Aż mi ręce z wrażenia opadły, no poważnie! Czy oni naprawdę robili taki durny zakład?!
- Wam się chyba w tych cholernych dupach poprzewracało! - Zdzieliłam w czubek głowy najbliżej siedzącego Dawida. - Serio myślicie, ze których z was, z tej bandy cholernych zakichanych dzieciaków może mi się podobać? - Prychnęłam. - Dobre sobie! 
- Odwróciłam się na pięcie i nerwowo zabrałam się za otwieranie gabinetu. Oczywiście z rąk klucze mi wypadły i Drzyzga schylił się, wziął je i mi podał. Wyrwałam je z jego dłoni i aż głośno prychnęłam.
- Że “żodyn”? - Odparł zrezygnowany Ignaczak, ale puściłam to mimo uszu. - No, to musimy odroczyć nasz zakład na trochę później.. 
  Nim weszłam do pomieszczenia, zerknęłam na nich przez ramię i zgromiłam ich wszystkich spojrzeniem. Każdego po kolei.
  Gdyby wzrok mógł zabijać, ta “fantastyczna” czwórka właśnie padłaby trupem!

Przez cały trening byłam niesamowicie podminowana. Najchętniej ponaciągałabym ich wszystkich tak, żeby się nie ruszali przez kolejny miesiąc, tudzież wymasowała tak, że ich wszystkie mięśnie odmówiłyby posłuszeństwa. Może nie wpadłyby do tych zakutych łbów kolejne głupie pomysły. Niestety tego uczynić nie mogłam.
- Pojutrze gramy na wyjeździe. - Mówił trener na zakończenie zajęć. - Jutro podam wam kto zagra w wyjściowym składzie i poćwiczymy przez większość czasu taktykę. 
  Pięknie, pięknie. Wyjazd z tymi patałachami, o niczym innym nie marzę!
- A! I żebym nie zapomniał. Na następnym treningu będzie obecna pani fotograf, zrobi trochę zdjęć do naszej internetowej galerii. 
- Sugeruje trener, zebyśmy się pomalowali? - Zakpił Dawid. Reszta wybuchnęła śmiechem. 
- Szczerze, to co po niektórym przydałoby się ogarnąć twarze. - Zbeształ ich po całej linii i nie czekając na reakcję (tudzież jej brak, bo riposta była mega), odwrócił się i razem ze sztabem wyszli z hali.
Sama musiałam pozbierać wszystkie papiery, które rzecz jasna wysunęły mi się z rąk i rozsypały po całym parkiecie. Norma. Taka robota stażystki.
I wtedy ktoś przy mnie kucnął i zaczął mi pomagać to zbierać. 
- Sama sobie poradzę. - Syknęłam rozjuszona. Wiecie, dalej mnie trzymała złość po przedtreningowym dialogu z Resoviakami. 
- Pamiętaj, że ja jestem jeszcze normalny. - Podniosłam głowę słysząc amerykański akcent.
No tak, Paul. Mój zakichany Anioł Stróż. Musiałam przyznać, że choć byłam zła na nich wszystkich, widząc ten uśmiech po prostu odpuściłam kłótnię. 
- Dzięki. - Burknęłam, gdy podał mi papiery.  
- Nie ma za co. - Powiedział już po polsku i wyszczerzył się. 
  Speszona musiałam spuścić wzrok, bo te radosne czekoladowe oczy powodowały u mnie palpitacje serca.
 Ruszyliśmy obydwoje w kierunku wyjścia z sali. Nikogo już tam nie było, więc tupot naszych adidasów odbijał się głośno od ścian.
   Nim Paul zniknął dalej w korytarzu, zatrzymał się jeszcze ze mną tuż przy gabinecie.
- Mogę się z tobą zabrać? W końcu mieszkamy obok siebie. - Zagadnął mnie.
“Obok”, Lotman? Serio? TO mieszkania na przeciwko, w jednej cholernej klatce! 
- No, ale wiesz, ja nie dojeżdżam samochodem.  
- Wiem. Ja też nie, bo jeszcze mi tu auta nie sprowadzili. Ale wiesz, autobusem.
Wahałam się, ale w sumie… i tak przecież wybieramy się w tą samą stronę, więc czemu by nie razem?
- Zgoda. Tylko uporządkuję dla pana Jacka trochę papierów, to może zająć jakieś dwadzieścia minut.  
- Nie ma sprawy, poczekam . - Kiwnął ręką i skierował się do szatni.
   Zamknęłam za sobą drzwi gabinetu i prawie osunęłam się z wrażenia na podłogę. Wiadomo, Ola-pechowiec w każdej dziedzinie, również szczęścia nigdy nie zaznała w miłości ani w przyjaźni.  Oczywiście, ja wcale nie sugeruję, że Paul mi się podoba! No dobra, może.. może troszkę. Tak tyci-tyci. Jest sympatyczny, jak na razie. I może warto byłoby się z nim bliżej zaprzyjaźnić?

 Moje dwadzieścia minut zamieniło się w drugie tyle. Gdy już kończyłam swoją robotę pan Jacek zadzwonił z prośbą o wypełnienie kilku sprawozdań z treningów. Niby było to przepisywanie w kółko tego samego, jednak czas płynął.
Gdy wyszłam, przebrana już w swoje ubrania, nie spodziewałam się, że Paul będzie na mnie czekał. Nie było go ani przed gabinetem, ani dalej na korytarzu. Z ciekawości zerknęłam do ich szatni, jednak była już zupełnie opustoszała.
No nic, Lotman, może następnym razem nam to wyjdzie.
Wyszłam powoli z budynku grzebiąc w torebce, sprawdzając czy w ogóle wzięłam portfel czy nie. Ostatnio byłam stanowczo zbyt roztrzepana i nie potrafiłam dopilnować nawet tak banalnej rzeczy. 
- Co prawda autobus nam zwiał, ale za dziesięć minut kolejny.
 Przestraszyłam się niesamowicie, gdy siatkarz wyrósł nagle obok mnie jak spod ziemi.
- Jezu, Lotman! - Wytrzeszczyłam na niego oczy. - Co ty tu robisz? Myślałam, że już pojechałeś.  
- No jeszcze pięć minut a miałem sprawdzać, co ci tak długo zajęło. - Zaśmiał się.
Ruszyliśmy w stronę przystanków autobusowych, ramię w ramię. Choć to mocne słowo, bo moje ramię było znacznie niżej od jego barków. 
- Szef dał mi jeszcze robotę. Coś mi się wydaje, że lada dzień a całą robotę będę robiła sama ja. - Westchnęłam.  
- Wiesz, jesteś młoda i pełna sił. A on… no cóż. Nie jest pierwszej świeżości.
  Na to stwierdzenie zachichotałam. Ja tam bym się nie przejmowała, walnęła prosto z mostu że stary z Jacka koń jest!
- No, może. Ale wiesz, tu, jak się nie zapracuję, to jakiegoś jobla przez was dostanę. - Nie wiem, co gorsze.
- Proszę cię, przeze mnie? - Przystanął. Rękę położył sobie na piersi i szelmowsko się uśmiechnął. - Pamiętaj, jeszcze normalny jestem. 
- Właśnie. “jeszcze”. - Ruszyłam dalej. Zrobił jeden długo krok i znowu szedł obok mnie.- Nie wiem, ile ci czasu zostało, ech.. ta banda szybko ryje psyche.
- Czyli jesteś wyjątkowa, bo wciąż jesteś normalna a tyle ich znasz.
Super, mam się cieszyć z tego powodu? Może i jestem normalna, ale uwierzcie, skończy się na jakiejś nerwicy w wieku trzydziestu lat.
- Jeśli taka wyjątkowość oznacza wieczny pech, to może i masz rację. - Przytaknęłam, starając się, by to zabrzmiało żartobliwie.
- A tam, jaki pech. Masz robotę za którą inni daliby się zabić. Tylko po prostu twoje podejscie jest trochę…
- Trochę?... - zdziwiłam się. 
- No, spróbuj ich.. - zaczął, ale się poprawił szybko - to znaczy: nas, polubić.
Łatwo było mu powiedzieć. Sam uwielbiał siatkówkę i wszystko co z nią związane. A ja po prostu zostałam w to wciągnięta, bo “tak będzie lepiej”.
- Chociaż - dodał po chwili ciszy - uroczo wyglądasz, jak się na nich złościsz.
   Gdyby nie to, że właśnie doszliśmy na przystanek i Lotman zerknął na rozkład jazdy upewniając się, że zaraz nadjedzie nasz autobus, to chyba zapadłabym się pod ziemię. Jak nie wkurzają to sprawiają, że robię się cała czerwona. Jak ja mam ich lubić, co?
 Szybko uspokoiłam swoje serce, gdy akuratnie siatkarz wrócił do mnie. Rzucił torbę na chodnik tuż obok mojej i wygodnie podparł się o barierkę.
- Powiedz mi, zawsze mieszkałaś w Rzeszowie? - Zagadnął mnie. 
- Nie, od jakiś pięciu lat spędzam tu u wujka wakacje, no a teraz sama praca mnie tu trzyma. Pochodzę z Gdańska, ale w sumie… długo by opowiadać.
 Nie chciałam mu się zwierzać. Nie tu, nie na przystanku autobusowym. Miałabym w miejscu publicznym płakać niczym małe dziecko? Co to, to nie. 
- To może potem wpadniesz… - Zaczął, a moje serce podskoczyło niemalże do gardła. Niestety nie skończył; dwie gimnazjalistki podeszły do nas niezwykle podekscytowane, prosząc o zdjęcie i autografy.
 I widzicie? to jest to, co nazywają moim życiowym pechem.
- Może nam Pani zrobić zdjęcie? - Szczupła, niska blondyneczka wpatrywała się we mnie niebieskimi oczami, trzymając w wyciągniętej ręce swój smartfon.
No właśnie. Pech, mówiłam wam o nim? Tyle mi zostało z Lotmana, cykanie mu “słit fociek” z faneczkami.
  Zrobiłam. Oczywiście, że tak. Dwie panny stanęły z jego dwóch stron, ledwo sięgając mu do pach. Dałabym sobie rękę uciąć, że jedna z nich to nawet na palcach stała!
Grzecznie podziękowały i chichocząc, poszły dalej. Na całe szczęście. 
- Nie sądziłem, że będę tu rozpoznawalny.
 Paul, do jasnej cholery, kpisz sobie? Nie dość, że sam wzrost wyróżnia cię z tłumu i logiczne jest, że prawdopodobnie jesteś siatkarzem, to jeszcze grasz w reprezentacji USA, której skład jest znany chyba każdemu. No i poza tym, o twoim transferze do Asseco było naprawdę głośno w Rzeszowie. Tfu! W całej Polsce!
- A widzisz. Przyznaj się, że to dlatego przeniosłeś się do Polski.
Zaśmiał się. Cudownie. Zbyt cudownie. 
- Kurde, przyłapałaś mnie! Chodziło mi właśnie o fanki!
 Z odpowiedni komentarzem musiałam zaczekać, ponieważ nadjechał nasz autobus. Wsiedliśmy i od razu rzuciliśmy się na miejsca w końcu pojazdu. W tej krótkiej drodze postanowiłam, że jednak odpuszczą sobie jakąś sarkastyczną docinkę. Lotman był w porządku i jego żarciki nie wynikały z przegiętej pewności siebie. Był po prostu wesoły.
- Na poważnie - kontynuował temat z przystanku - Polska da mi się szansę rozwinąć. Wiesz, świetne, światowej sławy kluby. Sami mistrzowie tu grają. No i przede wszystkim zawsze uwielbiałem tą atmosferę, która panuje na meczach. Coś wspaniałego. Kibice są niesamowici.   
- Nie wypowiem się na ten temat, bo siatkówką średnio na jeża się interesowałam.  
 Uniósł brwi i spojrzał na mnie, wyraźnie zdziwiony.
- Chyba teraz będziesz musiała polubić ten sport. Wiesz, czeka cię wiele meczy. 
- Wiem, wiem. - Powiedziałam, głęboko wzdychając. - To nie tak, że nie lubię. Po prostu… nie leżało to nigdy w ramach moich zainteresowań. Ale wiesz, wujek mnie popchnął w tym kierunku, przynajmniej robota jest.
Obserwowałam kątem oka, jak siatkarz się namyśla. Pewnie w głowie przyznał mi rację, choć on zapewne nigdy nie musiał się przejmować, czy będzie miał pracę, czy nie. Ja niestety zostałam dociśnięta do muru. Wujek dał mi szansę się rozwinąć, więc sklorzystałam. I nie żałuję. 
- TO czym się interesujesz?- Zapytał nagle, spoglądając znowu na mnie.  
- No, wiesz. Lubię fizjoterapię i pomoc ludziom. 
- Ale chodzi mi o takie twoje hobby. Coś, co lubisz robić w zaciszu domowym, kiedy masz dzień wolnego.
Dobre pytanie. Czy było coś takiego? Może i tak… ale dawno temu. 
- Trochę brzdąkałam na gitarze. - Widać było, że się zainteresował. Nim ejdnak zapytał, dorzuciłam - ale to stare dzieje.   
- “Stare” bo?
Dobra, wóz albo przewóz. I tak będzie drążył temat.
- Tata mnie nauczył grać i zawsze z nim to robiłam. Ale sześć lata temu moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym i gitarę odstawiłam.
 Powiedziałam to wszystko jednym tchnieniem, bez żadnej pauzy. To, co z siebie wyrzuciłam, chyba wywarło na moim towarzyszu niemałe wrażenie. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Ale nie dziwiłam mu się- sama nie wiedziałabym, jak się zachować.
- Przykro mi… - ściszył głos. Choć to moje życie, wyraźnie nim to poruszyło.
 Sama nie potrafiłam zapanować nad emocjami i odwróciłam twarz w drugą stronę. Mocno zacisnęłam pięści i zmrużyłam oczy, chcąc zahamować potok łez. Udało się, rzecz jasna, ale nos wciąż mnie swędział.
Do końca tej krótkiej podróży nikt z nas nie odezwał się już ani słowem. Dopiero na klatce schodowej, między drzwiami do naszych mieszkań, Paul starał się w końcu rozluźnić napiętą atmosferę. 
- Pamiętasz, że jutro trening godzinę wcześniej? - Stanął opierając się o ścianę tuż obok moich drzwi.
- Pewnie, że tak. Pan Jacek nie dawał mi o tym zapomnieć. - Uśmiechnęłam się serdecznie. Smutek powoli odpływał. A może nie odpływał, tylko już się tak zakotwiczył w moim sercu, że nie robiło mi to już różnicy?
- A teraz może wej… - Zaczął niepewnie, a mi wtedy nagle zadzwonił telefon.
No super, ciekawe kto ma takie zajebiste wyczucie?
Wujek, cholera jasna!
Uspokoiłam nerwy nim wcisnęłam zieloną słuchawkę. 
- Słucham cię drogi wujku. - Starałam się, by mój głos zabrzmiał naprawdę entuzjastycznie.
- Wpadaj do mnie, omówimy parę kwestii dotyczących jeszcze twojego stażu i pizzę zamówimy. - To nie była propozycja z jego strony, to był rozkaz. Wciąż chyba nie mógł się pogodzić z tym, że postanowiłam się od niego wyprowadzić. Stary, zakichany kawaler, mógłby coś z własnym życiem zrobić, a nie wciąż mnie niańczyć.
- Mogłeś mi powiedzieć, zanim doszłam do domu. - Skrzywiłam się.
- A nie marudź tylko przyłaź. Czekam.  
- No, już idę, idę...
 Rozłączył się. Schowałam telefon do kieszeni jeans`ów i głęboko westchnęłam. Wujek Marek potrafił mnie zadziwić swoimi pomysłami.
- Przepraszam cię - zwróciłam się do siatkarza, który przez całą moją rozmowę mnie obserwował, ale udawałam, że tego nie widzę ani mi to nie przeszkadza - ale muszę lecieć jeszcze do wujka.
- Daleko stąd mieszka? Może cię podprowadzę? 
- Nie, coś ty. Osiedle obok. Jakby sam nie mógł się do mnie pofatygować. - Burknęłam zrezygnowana.  
- Rozumiem. To leć. I pozdrów pana Marka ode mnie.

Gdy zeszłam na półpiętro, jeszcze tam stał i patrzył, jak odchodzę. Naprawdę chciałam go tak zostawić?
Nie. Nie mogłam. nie chciałam. 
- Wiesz, może wpadniesz jutro do mnie na kawę przed treningiem? - Zaproponowałam, znowu mówiąc jednym tchem.A co, jak się nie udało jemu, to mnie. Do trzech razy sztuka!
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. TO oznaczało tylko jedno, i słowa wypowiedziane przez niego tylko to potwierdziły. 
- Pewnie, wpadnę o jedenastej!
I gdy się rozeszliśmy, moje serce nie mogło przestać szybko bić.
Cholera, Olka. Co się z tobą dzieje!


~*  *  *~ 
Wrzucam Wam dziś jeszcze jeden, ponieważ tamten był krótki, a ten jest w miarę zabawny i dłuższy :) Także teges, miłego weekendu !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz