piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 2. "To nie napad kretynie, to porwanie!"

Jak już wiecie: mam pecha do potęgi n-tej.
I jak już się domyślacie, nie jestem psycho-fanką tych zakichanych siatkarzy. Chodzi jedynie o pracę. A ogólnie to staram się unikać tych świrów i ich dziwnych pomysłów! A zwłaszcza Ignaczaka. Temu jak coś jebnie na mózg, to chowajcie się narody!
  Niestety, jak nie Krzysiek to ktoś inny na coś wpadnie. A jak nie jedna osoba to cała drużyna. I tak też było tym razem. 
 To zdarzyło się następnego dnia, tuż po popołudniowym treningu. Byłam w całkiem dobrym humorze; na niebie gościło przyjemne, październikowe słońce, a i atmosfera nawet była jakaś taka spokojna. Nie tylko na zewnątrz, również na hali. W sumie… mogłam się domyśleć, że coś jest nie tak. Było AŻ ZBYT spokojnie jak na tych łapidruchów.
Pakowałam się właśnie w gabinecie fizjoterapeutów. Nie spieszyłam się, bo pan Jacek wyszedł wcześniej, miałam jeszcze kilka rzeczy ogarnąć w papierach a potem zamknąć gabinet i oddać klucz do portiera. Nie chciałam pozostawić ani bałaganu, ani chociaż jednego niewypełnionego sprawozdania z treningu. Ale myślicie, że mi się to udało?A w życiu!
- Wróblewska! - Nagle drzwi otworzyły się z wielkim impetem. Uwierzcie lub nie, ale to Buszek (tak, ja też w to nie wierzę), wpadł jak postrzelony do gabinetu nawet nie racząc mnie pukaniem.
- Rafał, kurde! Ja rozumiem, że jestem dopiero stażystką, ale trochę szacunku mi się, do diaska, należy! Co to, pukać cię nie nauczyli?!
- Ty!  - Za nim wpadł Penchev. - Ale toż to napad jest to jak mamy kurde pukać!
- Kurwa, jaki napad! Co wyśta w szatni ćpali!
- Nie napad, idioto. - Burknął tym razem Olieg, przechodząc pomiędzy nimi. 
 - Całe szczęście, tyś jeden normalny...
Naprawdę byłam pewna, że kapitan rozgoni to towarzystwo. Ale doprawdy, uwierzylibyście, że on też jest w to zamieszany? Ten porządny, dorosły Olieg Achrem?...
- Nie napad, debilu - zwrócił się do Pencheva, a potem znowu spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem na twarzy - tylko kurde porwanie!
I nawet sie nie obejrzałam, jak przerzucił mnie sobie przez ramię- tak jak to zazwyczaj robią z torbami sportowymi - i wyszedł ze mną z gabinetu. Na nic było moje walenie pięściami w jego plecy. Jego stalowa postura chyba nawet zbytnio tego nie odczuła. Mogłam jedynie powyzywać. Bo nawet portier się śmiał i nie zwrócił uwagi na moje błaganie o pomoc.
- Kurde, Penchev! Buszek! Jak ja was wszystkich jutro ponaciągam, to kurde, nie ruszycie się przez miesiąc i będziecie siedzieć w spokoju na tych waszych dużych dupskach! Ja wam jeszcze wszystkim pokaże!
   Może nie uwierzycie, ale oni serio wzięli sobie do serca to cholerne porwanie. Wrzucili mnie do samochodu, Nikolay sobie siadł obok i mocno przypiął mnie pasami, co bym nie wyskoczyła z pędzącego Audi Achrema. A nasz jakże zajebisty kapitan chyba postradał wszystkie zmysły, że mnie gdzieś wywożą.
Przeanalizowałam na szybko całe ubiegłoroczne praktyki jak i wczorajszy dzień. Zastanawiałam się, czy jest coś , za co mogliby się mścić, ale nic takiego sobie nie przypomniałam. Skubani. O co do diaska mogło im chodzić!
- Coś jakaś taka Oleńka się cicha zrobiła. - Skwitował mnie Rafał. - Aż dziwnie.
Może to był sposób? Spojrzałam na niego spod byka i dalej milczałam, gromiąc go spojrzeniem.
Chyba się przestraszył, bo uniósł ręce w geście poddania i spojrzał na drogę przed nami.
  Gdy dojechaliśmy na miejsce, totalnie nie wiedziałam gdzie jestem. Byliśmy chyba na obrzeżach Rzeszowa. W ogóle nie kojarzyłam tej okolicy. Choć domy były spore, zastanawiałam się, czy to dobra kryjówka, żeby trzymać zakładnika, czyli mnie.
- Stój. - Nakazał mi Olieg. Wyciągnął jakieś chustki z kieszeni i zawiązał mi nadgarstki z tyłu oraz oczy. Nic kompletnie nie widziałam. - W końcu jesteś porwana.
- Serio jesteście szurnięci. I marni z was porywacze, bo i tak widziałam wasze twarze. 
Skwitowali to jedynie śmiechem. 
 Poszliśmy w kierunku jednego z domów. Czułam na ramionach ich duże dłonie cały czas, aż nie przekroczyliśmy progu i nie posadzili mnie na jakimś krześle. Ściągnęli chustkę z oczu ale i tak guzik widziałam w tych egipskich ciemnościach.
Mijały sekundy. Długie, cholerne sekundy ciemności i cholernej ciszy. Jeśli oni wciąż byli w tym pomieszczeniu, to aż dziw, jak tacy niewymiarowi debile mogą zachowywać się tak cicho. Nawet pomimo tego, że ich jest tylko trzech.
- Niespodzianka! - Usłyszałam nagle, a światło wypełniło pomieszczenie, rażąc mnie w oczy. - Witajcie w zespole! 
 Co. To. Do. Kurwy. Nędzy. Jest.
 Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam siedzących na krzesłach tak jak ja, Dawida i Paula. Równie zdezorientowani co ja. Chociaż nie. Ja byłam wkurwiona, nie zdezorientowana. Nie zszokowana. Tylko konkretnie zła.
Musiałam im jednak przyznać nagrodę za ciszę. Niesamowite, że kilkunastu niewymiarowych debili zachowało w jednym , co prawda dużym salonie, taką ciszę.
- Powaliło was. - Skwitowałam. - Jakie powitanie? Przecież nie jestem nowa!
- Wtedy to były praktyki, teraz jesteś serio członkiem. Taka tradycja!. - Drzyzga wyglądał na dumnego z siebie. Nie, z nich wszystkich.
- Tradycja, tak? - Wstałam i skrzyżowałam ręce na piersiach. - Od kiedy macie takie ciekawe tradycje, co?
- No, w sumie, to od dzisiaj. - Dodał Cichy Pit. 
Uwierzcie, że prawie padłam na ziemię, gdy to usłyszałam. Taka rewelacja, taki mądry pomysł, ale cóż, czego mogłam się po tej bandzie spodziewać…
- Mi tam się podoba. - Skwitował Dawid. - To jakaś inicjacja jest?
- Pewnie, musicie wypić ile wlezie i świetnie się bawić, joł. - Zawołał radośnie Ignaczak.
- No to kurde, jedziemy z koksem! Z takich powodów to ja mogę być porywany! 
Wszyscy momentalnie się rozeszli, nie zważając w ogóle na moje oburzenie. Tichacek bawił się w DJ`a, Ignaczak w barmana, reszta już pootwierała sobie piwa, no super.
Tylko co ja tu robiłam? 
- No, zobaczymy jacy będziecie jutro na treningu. - Zmrużyłam oczy i z zadowoleniem pokiwałam głową. Ja to im jutro pokażę… - pomyślałam i  cmoknęłam.   
- Miło z ich strony, prawda? - Usłyszałam nagle nad ramieniem dobrze znany mi amerykański akcent. 
- Tak, super. Ciekawe na co jestem tu potrzebna. 
- Jesteś członkiem drużyny, więc to chyba jasne. - Znowu puścił mi oczko. 
Paul Lotman to siatkarz, który umiał oczarować, doprawdy. Nawet jak kipisz złością i masz ochotę pozabijać wszystkich w koło. 
- Miałam jeszcze tyle roboty. Co ja powiem jutro panu Jackowi? Że mnie porwali? - Skrzywiłam się.
Lotman się zaśmiał.
- Myślę, że zrozumie. A teraz może trochę wyluzujesz i się pobawisz? 
- Wiesz, że każda godzina spędzona z nimi powoduje co raz większy uszczerbek w psychice?
 Na moje stwierdzenie znowu się zaśmiał. Jego roześmiane czekoladowe oczy sprawiły, że ta cała złość gdzieś odleciała. 
- Wiesz, to najwyżej obydwoje skończymy w wariatkowie. - Powiedział i nagle złapał mnie za rękę. - Chodź, zatańczmy!
Nie byłam po piwie. Nie byłam wstawiona. Nie byłam w dobrym humorze. A mimo to tańczyłam kręcąc się bezsensownie w koło, raz po raz wpadając w ręce innego siatkarza. I powoli przestawał mi przeszkadzać fakt, że skaczący prawie pod sam sufit niewymiarowi faceci mogą mnie w każdej chwili zdeptać. Wiecie czemu?
Bo gdy to zagrażało, Lotman wyciągał mnie z tłumu , z tego pogo, wybawiając mnie z opresji. Znowu, niczym mój anioł stróż. 


~*  *  *~
No i mamy kolejny rozdział. Jak Wam się podoba? :)
szukając zdjęć na bloga znalazłam to:

I dalej cisnę z tego pompę haha. :D

1 komentarz:

  1. Rozdział świetny! :*
    Hahahhahha zdjęcia są mega xD
    Miś Fabiś i jego hiszpańska bródka xD :)))
    Czekam na następny ;)
    Pozdrawiam P :*

    OdpowiedzUsuń