sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 11. "To wojna, w której walczymy"

  Cztery dni do kolejnego meczu minęły bardzo szybko. 
  Aura nie była sprzyjająca. Nie dość, że sama pogoda potrafiła dobijać człowieka i wprowadzić go w istną depresję, to jeszcze nawet "pogoda" ducha na sali nie była sprzyjająca jakiemukolwiek zwycięstwu. Po ostatniej katastrofie na własnej hali nikt nie wierzył w siebie, nikt nie był przekonany o zwycięstwie z BBTS`em. I ani ja, ani nikt ze sztabu nie potrafiliśmy podnieść chłopaków na duchu.  
Uwierzcie, nawet przestał cieszyć ich fakt, że dopiekli Paulinie i ta wyniosła się z miasta.
- No dawać, co jest z wami! Jutro wyjeżdżamy do Bielska, a wy wyglądacie tak jakbyście pierwszy raz piłkę w rękach mieli! - Trener Kowal chyba sam przechodził załamanie nerwowe, widząc swoich podopiecznych. 
 Martwiło mnie to, ponieważ spadliśmy na trzecie miejsce w tabeli, a przecież chodziło o zdobycie Mistrzostwa Polski. I ci chłopcy, którzy teraz niechętnie się rozciągali, nigdy nie pozwalali o tym zapomnieć. 
Musiałam coś wymyślić. Cokolwiek. Żeby pojawiła się w nich znowu ta iskra. Żeby przypomnieli sobie, po co to robią.  Ale cóż mogła taka mała osoba jaką byłam ja? 
Właśnie, ja nic nie mogłam. Ale wiem, kto mógłby ich obudzić i sprawić, by znowu walczyli o to, co się teraz liczy. O puchar. 
Wystukałam do odpowiedniej osoby krótką wiadomość S.O.S i gdy popołudniu zadzwoniła, przedstawiłam jej plan działania. 
 Musiało się udać. Inaczej nie widziałam szansy na jutrzejszą wygraną. 

 - Kurde, daj mi spokój. - Wyburczał Konarski. 
- Ogarnijcie się ludzie. - Trzepnęłam siatkarza w głowę. 
Próbowałam ich jakkolwiek oprzytomnić, kiedy siedzieliśmy w autokarze i jechaliśmy do Bielsko-Białej. Wciąż nie miałam tego, co miało ich podnieść na duchu, więc musiałam jako tako sama to ogarnąć. 
- Przecież to tylko Bielsko. - Podniósł się na swoim siedzeniu Ignaczak i spojrzał na mnie. - Wygramy. 
Parsknęłam poirytowana. 
- Jesteś tego taki pewny, Igła? Bo ja nie, po tych waszych wyczynach na wczorajszym treningu. 
- Właśnie, Ola ma rację. - Potwierdził moje słowa trener Kowal. - Nie wiem kurwa, jak to zrobicie, ale macie pokazać klasę! Resovia zobowiązuje, a wy jak na razie jesteście denni jak nigdy. 
- I wcale nie chodzi o wasze umiejętności, bo je posiadacie. - Dopowiedziałam szybko, bo słowa Kowala mogły ich tylko dobić. - Nie wiem co się stało, że macie taki kryzys. 
- Przez tą durną porażkę spadliśmy na trzecie miejsce, nie wyciągniemy kurde nigdy na pierwsze. - Powiedział tym razem Penchev. 
- Jak to nie! Przecież..
 Alek mi przerwał.
- Musielibyśmy wygrać ... - namyślił się chwile - najlepiej jak najwięcej meczy za trzy punkty, cień czasy będzie. I na wyjazdowym z Jastrzębskim musimy wygrać, bo inaczej ich nie przegonimy. 
- No i nie dać się Skrzatom, gdy do nas przyjadą. - Dodał Buszek. - Sam się dziwię, że ograliśmy Bełchatów z pierwszego miejsca, a przegraliśmy z Jastrzębskim, który wtedy był na czwartym...
- Kurwa, nie da rady. - Jęknął Dryja. 
  Westchnęłam głęboko, bo nie miałam już na nich słów. Kowal już chyba też. Wróciłam na swoje miejsce po drodze mijając siedzenie zajęte przez Lotmana. Niepewnie się na niego spojrzałam, ale on jedynie wpatrywał się w krajobraz za oknem , słuchając muzyki przez słuchawki. 
Super. Oni naprawde mieli kryzys, który może ich wiele kosztować. A ja nie chciałam patrzeć na ich zawiedzione twarze. Nie chciałam wysłuchiwać ich po sezonie, że mogli dać z siebie wiecej, to by wygrali. Bo są w stanie to zrobić, potrzebują tylko odpowiedniej motywacji!

Martwa, niespokojna i pełna napięcia cisza panowała w hotelu. Na korytarzu. W pokojach. TO było dziwne. Przeszłam się sama wzdłuż korytarza licząc na to, że może znowu jakiś but poszybuje prosto w moją twarz. Miałam nadzieję, że zaraz Penchev wyskoczy goniąc kogoś, ktoś podłoży Ignaczakowi haka. Naprawdę chciałam tego hałasu, który tak bardzo mnie irytował. 
Zamiast tego panowała ta cisza. Kompletnie nic się nie działo. Co się z nimi stało? Dlaczego nie jest tak jak wtedy, gdy graliśmy z Bełchatowem?
Ludzie, błagam. Nawet bym się na was nie wściekała... nawet moglibyście mną handlować za najeczki Nikolaya...
Oparłam się o ścianę obok swojego pokoju. Powoli osunęłam się siadając na podłodze. I tkwiłam w takiej pozycji, z kolanami podkurczonymi pod klatkę piersiową, aż do meczu. Aż do pierwszego seta, który ich już totalnie załamał. Który przegraliśmy. 
Megi natomiast wciąż nie było. A w niej była ostatnia nadzieja. 

Gdy po pierwszym secie nagle zgasły lampy, wszyscy ewakuowaliśmy się do szatni. Na sali natomiast pracowali ludzie starając się szybko poprawić tą usterkę.
- No ja po prostu nie wierzę. Co z wami jest? - Trener Kowal złapał sie za głowę i nerwowo chodził po szatni w tę i wewtę. - Kurwa, nawet światła jebły widząc tą waszą grę!
- Trenerze, - Alek próbował go trochę uspokoić - ogarniemy. 
- Tak, kurwa, przegraliście do piętnastu! Mam uwierzyć, że nagle was oświeci!? 
  Nie mogłam tak siedzieć i czekać. Sama nie wiem, dlaczego Megi jeszcze do mnie nie zadzwoniła.  Powinna już tu być od jakiejś godziny, a po niej ani widu ani słychu. Zaczęłam z nerwów obgryzać paznokcie. 
 I wtedy rozległ się dzwonek mojego telefonu. 
- Halo?... No, już idę, czekaj tam! - Rzuciłam szybko i schowałam telefon do kieszeni. Spojrzałam na zdezorientowanych siatkarzy. - Macie tu siedzieć! - Nakazałam i zwróciłam się do jednego ze statystyków. - Proszę tu przynieść laptop, szybko!
  Na szczęście problem z lampami jeszcze się nie rozwiązał, więc miałam trochę czasu. 
 Wybiegłam z szatni i popędziłam szybko na główny hall budynku. Ruda dziewczyna już tam stała i nerwowo się za mną oglądała, w rękach przekładając płytę CD.
- Chodź! - Złapałam ją za rękę, nim mnie w ogóle dostrzegła. 
Pociągnęłam ją w stronę, z której przed chwilą przyszłam, od razu narzucając odpowiednie tempo.
- Ale gdzie, nie puszczą mnie!  
I faktycznie, ochroniarz nas nie chciał przepuścić. Pomachałam mu plakietką z moim nazwiskiem i stanowiskiem, logiem Resovii  z boku, oraz dodatkowo powiedziałam:
- To sprawa życia i śmierci! 
Przepuścił nas, choć mocno wątpiąc w nasz zdrowy rozsądek. 
  Wpadłyśmy do szatni z wielkim impetem otwierając drzwi. Wiedziałam, że lada moment zacznie się drugi set, ponieważ na hali już niektóre lampy się świeciły. 
- Magda, co ty tu robisz?! - Konarski wręcz nie mógł w to uwierzyć. 
No tak, ruda nie miała mu czasu nawet o tym powiedzieć. 
- Siadaj i nie gadaj. - Mocno nacisnęłam na jego ramiona, by z powrotem usiadł na ławeczce. - Megi jest dzisiaj naszym kołem ratunkowym.
- Ja? No coś ty. Chociaż ogarnąć to przez noc było naprawdę ciężko. 
 Podeszłam do już włączonego laptopa naszego statystyka i postawiłam go na stoliczku, odwracając w stronę zdziwionych siatkarzy. 
- Boże, jeszcze mi powiedz, że będziemy jakieś bajeczki oglądać... - mruknął Buszek. 
 Zgromiłam go spojrzeniem, więc zamilczał. 
- To co wam pokażę, udowodni wam, że macie po co walczyć. Że macie DLA KOGO walczyć. 
Włożyłam płytę do napędu i kliknęłam play, odsuwając się nieco w bok.
Sama pierwszy raz widziałam ten filmik. Widziałam jednak, że już po kilku sekundach Megi robi się z siebie nadzwyczaj dumna. Ale nic a nic mnie to nie dziwiło. 
W pierwszej minucie pojawiały się w formie pokazu slajdów zdjęcia. Zdjęcia kibiców. Z cudownymi kartkami "Go Sovia!", "Sovia, Walcz i Wygrywaj!" , "Sovia Mistrzem Polski!" , "Jesteśmy z wami!" i inne, równie wspaniałe. To kibice zrobili sobie z nimi zdjęcia pokazując, że zawsze są sercem z rzeszowskimi siatkarzami. 
Rozejrzałam się po siatkarzach. Niektórym się przeszkliły oczy, inni - niesamowicie zdumieni- siedzieli z otwartymi buziami i nie mogli spuścić wzroku z obrazu. 
- Uwaga, a teraz najlepsze! - Ogłosiła Megi.  
Najpierw na czarnym tle pojawił się napis angielskiej piosenki, nieco przerobiony i przetłumaczony na język polski:
Oto nadchodzi niebezpieczna Resovia
Kiedy zaczniemy już nie przestaniemy
Mamy zamiar podkręcić to, aż zrobi się zbyt gorąco.
To wojna, w której walczymy, Go Sovia!

 I po tych słowach pojawił się cudowny filmik:

 

Koniec.
To było coś. Nawet ja urobiłam łezkę. O wciąż zdumionych siatkarzach nawet nie wspomnę. Ignaczak płakał, naprawdę. 
- Zróbcie to. - Szepnęłam, ale wszyscy mnie usłyszeli. W szatni bowiem panowała grobowa cisza. Potem jednak podniosłam głos. - Pokażcie tych siatkarzy, którzy walczyli na tym filmiku. Pokażcie, że potraficie. Zróbcie to dla siebie, zróbcie to dla tych kibiców którzy siedzą przed telewizorami, na trybunach, i w was wierzą z całych serc, bez względu na wszystko! 
- Zrobimy to. - Ignaczak się podniósł. - Kurwa, zrobimy ! Dawać chłopcy! 
- No, raz, raz! - Zawtórował mu Kowal. 
  Wszyscy wstali, a Megi złapała mnie za rękę. W jej oczach widziałam nadzieję. Może jeszcze nie jest po meczu?
- Dla kibiców! 
- DO zwycięstwa!
- Go Sovia! 
  I gdy przeszedł jeden z sędziów i nas zawołał, pierwszy raz widziałam tak ożywionych siatkarzy. Chcieli wygrać i wiedziałam, że dadzą z siebie wszystko. Oni wrócili. Odzyskali wolę walki, odzyskali wiarę w siebie. 
  Nim rozpoczął się drugi set siatkarze mieli chwilę na krótką rozgrzewkę. Zamiast jednak się rozgrzać, podeszli pod trybuny zajęte przez rzeszowskich kibiców. 
- To wojna, w której walczymy! - Krzyknął Ignaczak. - GO Sovia!
Jak obudzeni z transsu kibice wstali ze swoich krzesełek i podnieśli ręce już śpiewając: 
"W górę serca Resovia wygra mecz
Resovia wygra mecz.
Resovia wygra mecz. "
A ja? Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę, jeszcze wczoraj bym nie pomyślała, że jeden krótki filmik potrafi zdziałać cuda. 
- Po prostu nie wierzę. - Zagadnął mnie jeszcze Olieg Achrem. - Jak ty to zrobiłaś? 
- S.O.S do Megi, a ona przez noc na resovskim fanpejdżu rzuciła hasło, że potrzebne wam wsparcie. - Uśmiechnęłam się. - I widzisz, kibice potrafią. Dlatego teraz ...
- .. nie możemy ich zawieść! - Wtrącił Konarski rzucając się na kapitana na barana. 
  I jak powiedzieli, tak zrobili. Asseco Resovia dosłownie rozwaliła BBTS Bielsko- Białą , wygrywając trzy do jednego. 

***
Nasi siatkarze tej nocy świętowali jak nigdy. Miło było ich słyszeć takich radosnych. Uwierzycie, że te dziecięce hałasy sprawiały, ze moje serce się radowało? Tak, też mnie to dziwi! Przecież zawsze mnie to denerwowało.
A jednak, tym razem było inaczej. I szczerze miałam nadzieję, że już zawsze będę ich słyszała takich radosnych. No i wiecie, nawet Kowal wyszedł się z nimi napić zwycięskiego szampana!
Wygrali. Tak. Ale znacznie więcej, niż jeden głupi mecz. Wygrali ze sobą. Znowu czują to, co na początku sezonu. Wolę walki, która może doprowadzić ich do zwycięstwa. I myślę, że cokolwiek by się nie działo, nie poddadzą się. 
Nagle drzwi do mojego pokoju się otworzyły gwałtownie.  To był Penchev.
- Ola, chodź do nas! 
- Spakuję się i do was dołączę. - Obiecałam. 
Pokazał mi "okejkę" i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 
Chciałam się spakować, ponieważ rano wyjeżdżaliśmy bardzo wcześnie, a nie zapowiadało się, by impreza się skończyła wcześniej niż sam odjazd. Lepiej więc to zrobić teraz i iść balować, a jak! 
Oczywiście, ledwo zaczęłam to robić a zadzwonił mój telefon. Wujek.
- No cześć, co jest? - Rzuciłam do telefonu, jednocześnie wrzucając do sporej torby sportowej ubrania.
- Mała, jesteś genialna! Jak ty to zrobiłaś?!
Cóż, wiadomości szybko się rozchodzą. 
- Jak już coś to nie ja tylko Magda.- Poprawiłam go. Nie miałam zamiaru zabierać jej lauru zwycięstwa!- Jej należą się gratulacje za ogarnięcie rzeszowskich kibiców i filmików przez noc. 
- Naprawdę myślałem, że już po meczu, a nagle wyszli i zbombardowali to cholerne Bielsko, normalnie taki show!
Serio? No coś ty. Wcale tego nie widziałam, chociaż tam byłam! 

No wujek, ogarnij sie. Miałam miejsca w loży V.I.P., więc nie mogłam tego przegapić. 
- Wiem, wiem. - Powiedziałam to, zamiast tego sarkazmu, który nasunął mi się w myślach. 
 Gdy ktoś nagle zapukał do drzwi (pewnie znowu któryś z siatkarzy wyciągnąć mnie na imprezkę), podniosłam się i z przystawionym telefonem do ucha poszłam otworzyć.
- Wiesz, - odezwałam się do telefonu, kiedy po otwarciu drzwi spostrzegłam Lotmana - potem zadzwonię.
 Rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni spodni.
- Cześć. - Odezwał się w końcu siatkarz. - Mogę wejść?
 Sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam.. Z przyzwyczajenia? Z utęsknienia? Choć na treningach rozmawialiśmy w miarę normalnie, choć trochę za bardzo rzeczowo, brakowało mi go tak poza treningami. I nie mogłam się już dalej oszukiwać.
Wszedł wciąż się na mnie patrząc, i przystając na przedpokoju.
- Co tutaj robisz? - Zapytałam prosto z mostu. 
- To, co zrobiłyście z Megi, było niesamowite. 
 Tak, super.
- I przyszedłeś mi tylko o tym powiedzieć?- Zdziwiłam się. Skrzyżowałam ręce na piersiach. -  Bo jakoś w to nie wierzę.  
Westchnął przeciągle. Miałam rację, że nie przyszedł tylko po to. 
- Tęsknię. - przyznał otwarcie. Gdy potem wyciągnął w moją stronę długą, czerwoną różę, oniemiałam.
- Paul, nie..
- Bierz, gdy ktoś daje ci prezent. Nie ładnie odmawiać. - Uśmiechnął się.
Tak bardzo mi brakowało widoku uśmiechniętego przyjmujacego. Tak bardzo brakowało mi jego uradowanych oczu. Co się stało, że tak nagle się odmienił? Że przyszedł, jakbym mu nie dała totalnego, chamskiego kosza?
  Podeszłam do szafki, na której stał kubek z wodą i tymczasowo włożyłam do niego różę.
Wtedy poczułam jego dłonie na biodrach, a brodę na ramieniu. Był tak blisko, całe moje ciało oblała fala ciepła.. chociaż nie, przyjemnego gorąca.
- Paul. Przestań… - Spokojnie odsunęłam kubek z kwiatem, bo wiedziałam, że z moim szczęściem zaraz o niego zahaczę i spadnie na podłogę, rozpadając się na kilkanaście kawałeczków.
- Nie potrafię być od ciebie daleko, zrozum.. te dni to była jakaś cholerna męczarnia.- Mruczał cicho.
Wiedziałam doskonale, o czym mówił. Tak bardzo starałam się wyzbyć z siebie tego uczucia, ale nie potrafiłam.
Odwrócił mnie w swoją stronę, bym spojrzała mu w oczy. Jego silne dłonie wciąż czułam na biodrach.
- Czemu nie chcesz spróbować, co? - Nie dawał za wygraną.
- Bo.. boję się. Przepraszam.- Spuściłam wzrok.
 Uśmiechnął się lekko.
- Myślałem, że ci się nie podobam. - Wyglądał tak, jakby mu ulżyło. - Ale powiedz mi, czego ty się boisz?
- Cierpienia. - Wyjaśniłam, już nie tłumiąc tego w sobie. - Nie zniosę więcej cierpienia. Nie zniosę, jeśli odejdzie kolejna osoba, którą kocham.
Lotman chwilę pomyślał, wciąż jednak wpatrując się w moje oczy.
- Jeśli chodzi o kwestie przyziemne i zależne ode mnie, to… nie zostawiłbym cię.
Jego słowa zabrzmiały niczym obietnica. Obietnica, której tak abrdzo się bałam. Czymże one są jak nie zwykłymi słowami rzuconym na wiatr? Czymże są, jak nie słowami wypowiedzianymi pod wpływem chwili?
Wtedy jednak pojawiła się w mojej głowie Megi, mówiąca: “zrób coś, bo zawsze będziesz sama jak palec. Nie bój się zaryzykować”.
- A teraz, nie zostawiłbyś mnie?
- Nie.
- A jeśli okażesz się być tylko pięknym snem? - Upewniałam się. 
- To nigdy nie pozwolę ci się obudzić. 


***
 Tyle by było na dzisiaj. Natchnęło mnie. Serio. :)
 Podobał się rozdział?!??!??!?
+ przepraszam za błędy, nie poprawiałam go :(

 
When we get started man we ain't gonna stop
We gonna turn it up till it gets too hot


Rozdział 10. "Wiem, jestem tchórzem"

  Następny dzień był cholernie dziwnie odrealniony.
  Zacznę od tego, że nie obudziłam się sama w łóżku. I nie, nie miałam na myśli spania z Paulem Lotmanem, choć ogólnie naprawdę miałam na to ochotę. Otóż to była Megi. Zajmowała jakieś trzy czwarte mojego niewielkiego łóżka i chrapała w najlepsze.
  Wygrzebałam się spod kołdry i poszłam do kuchni. Może nie uwierzycie, ale o dziwo czułam się wyjątkowo świetnie. Bałam się, że będę miała kaca, a na treningu będę płakała za łóżkiem. Na szczęście nic się takiego nie stało. Nie miałam się czym przejmować…
  Cholera.
  Machinalnie złapałam się za usta. Przypomniałam sobie, co się wczoraj stało. Najpierw zemsta na Paulince, potem piwka, potem Lotman...  gorące pocałunki, powrót do domu.. Czy to był naprawdę amerykański siatkarz, czy może tylko jeden z moich wybujałych i erotycznych snów? Naprawdę było ze mną coś nie tak.
  Nastawiłam wodę na kawę i starałam się sobie wszystko poukładać w głowie. No bo wiecie, może siatkarz był pijany i nie pamięta? Może zachowywał się tylko tak pod wpływem chwili i alkoholu? Cóż, jest to bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę moje “życiowe szczęście”.   Dodatkowo dochodził fakt, że nie było we mnie nic specjalnego.
  Wyszłam na przedpokój i przejrzałam się w lustrze. Chuda, wysoka tyka, która nie wyróżniała się niczym, poza lekko, śmiesznie skośnymi oczami. Nawet włosy wyglądały trochę nijako. Jej, ile ja bym dała, żeby było we mnie coś wyjątkowego…
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Serio, Lotman? O dziesiątej?
Ale dobrze, dobrze. Teraz wszystko wyjdzie na jaw. A może lepiej, żeby było wszystko tak jak przed imprezą? Tak cholernie się zawsze bałam zaangażowania. Utraty kogoś bliskiego. Ja.. nie czułam się an to wszystko gotowa!
Drżącą ręką nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi.
- Konarski? - Moje zdumienie widokiem atakującego było zapewne niemałe. Aż musiałam sobie podtrzymać szczękę, by z wrażenia nie opadła na podłogę.  
- No cześć. Jest może jeszcze Magda?
Że “faken” co? 
- No, jest… ale śpi. Przekazać jej coś?
 I wtedy zerknął nad moim ramieniem i pomachał komuś. Odwróciłam się i widząc rudą już umalowaną, ślicznie ubraną, oniemiałam.
- Cóż, albo i nie śpi.  
- No proszę cię, - doszła do nas - nie jestem jakiś śpiochem.
Ha, ha, ha, ha! Ha! No Megi, ty se chyba jaja robisz!
- Chciałem się jeszcze z tobą zobaczyć nim odjedziesz. - Uśmiechnął się, zapatrzony w nią jak w święty obrazek. - Przejdziemy się?
- Pewnie! Poczekaj, wezmę kurtkę.
Nim się obejrzałam, zniknęła i zmaterializowała się dosłownie sekundę później, stała w tym samym miejscu już ubrana. To NIE JEST normalne. ONA nie jest normalna.
- To trzymaj się, - zwrócił się Konar do mnie - pozdrów Lotmana jak wpadnie. - Słucham? - I  do zobaczenia o piętnastej.  
- No cześć.
  Wyszli, a ja pozostałam w mieszkaniu sama, z wielką życiową rozkminą.
  Co Dawid mógł wiedzieć o Lotmanie? To znaczy skąd mu przyszło do głowy, że się zobaczymy? Sama nie wiedziałam. Może tak pracują męskie mózgi (tudzież penisy).
  Niestety, ale minęła godzina popijania chłodnej kawy, a po Lotmanie ani widu ani słychu. Sięgnęłam po paczkę niebieskich L&M i wyszłam na balkon. Odpaliłam jednego papierosa i zaciągałam się porządnie za każdym razem. Potem chwila przerwy i głupiego wpatrywania się w alejki pobliskiego parku, jednak rozumiejąc, że Lotmana i Daisy tam nie ma, zapaliłam kolejnego papierosa.
Kobieto, zniszczysz się.
  Mimo świadomości, że to złe, paliłam dalej. Fakt, że kiedyś paliłam nałogowo wcale nie pomagał. Nie chciałam znowu wpaść, ale wiecie jak działa stres? No, czasem trzeba zapalić.
  I wtedy zobaczyłam Daisy. Szybko kucnęłam, by jej właściciel mnie nie spostrzegł. Oczywiście zdążyłam, o mało co nie przypalając sobie ręki papierosem. Zza sporej wielkości kwiatka obserwowałam, jak siatkarz wychodzi z parku, ubrany w dres. Jego mina była bezcenna - chyba impreza dała mu jednak popalić. Nim wszedł do klatki przystanął i zapatrzył się w mój balkon. Widział mnie? Nie możliwe. Ale autentycznie, sterczał tam jakiś czas, ze zmarszczonymi brwiami, i wgapiał się jakby oczekując, że wyjdę niczym Julia do swojego Romea. Dobre sobie!
Zamiast tego podbiegłam szybko do drzwi i nasłuchiwałam. Wiem, inteligentnie. Ale słyszałam, że podchodzi do moich drzwi. Staje na wycieraczce. Sapanie Daisy też słyszałam. 
- Zapukaj, cholera no… - Burknęłam ledwo dosłyszalnie.
Nie wiem ile czasu minęło, ale koniec końców słyszałam, jak otwiera drzwi do swojego mieszkania i zatrzaskuje je za sobą.
No pięknie, Olka. Świetnie żeś się zaś wkopała.
Zrezygnowana wróciłam do salonu i rozwaliłam się na kanapie. Włączyłam tv i przełączałam programy w poszukiwaniu czegoś sensownego. Tak, jasne. Myślicie, że cokolwiek znalazłam?
Wzięłam prysznic i się ubrałam. W między czasie wróciła zadowolona Megi, krzycząc już na samym wejściu:
- Faken! Wziął ode mnie numer i powiedział, że wpadnie mnie odwiedzić na studiach w Krakowie!
Super, laska. Miałaś idealne wyczucie czasu z tą swoją cudowną nowinką.
Skłamałam ją, że dzwonił pan Jacek, bym się stawiła wcześniej na Podpromiu. Uwierzyła, no bo czemu nie. Klucze miała mi podrzucić, jak będzie wyjeżdżała. Oczywiście, to dla niej nie problem, bo i tak chciała przyjść na trening Asseco Resovii.
Była dopiero dwunasta, więc postanowiłam się przejsć spacerkiem na Podpromie. Pogoda o dziwo była wyjątkowo ładna jak na październik. Rześkie powietrze trochę mnie obudziło, a ruch dobrze zrobił. Poza tym mogłam sobie to wszystko przemyśleć, poukładać. Najgorsze jednak było to, że w głowie wciąż pojawiało się jedno pytanie, na które znałam odpowiedź. Czy byłam gotowa na to, by go pokochać nie bojąc się o to, że mnie zostawi? Otóż nie. Nie byłam gotowa na kolejne potencjalne cierpienie.
  Od godziny trzynastej tonęłam w papierach. Przygotowałam chyba na cały sezon arkusze, które się wypełnia po treningach; przejrzałam wszystkie informacje z dolegliwościami naszych zawodników i przygotowałam programy rehabilitacyjne w niektórych przypadkach, na przykład przy Buszku. Gdy na godzinę przed treningiem pan Jacek przyszedł, mocno zdziwiony oczywiście faktem, że już jestem i pracuję, przedstawiłam mu propozycję pracy nad Rafałem. Zaproponował, że to ja powinnam sie nim zająć i wykazać, na co oczywiscie przystałam. Wiecie, przynajmniej uniknę siedzenia podczas treningu na sali, tylko spędze go na siłowni.
Bałam się. Bałam się konfrontacji z nim, z Paulem Lotmanem. Jak cholera. Bo wiedziałam, co mu powiem. Posłucham rozumu, nie serca.
Ale z drugiej strony marzyłam tylko i wyłącznie o tym, by utonąć w jego silnych ramionach.
Rafał przyszedł jakieś pół godziny przed treningiem, więc od razu się nim zajęłam. Uniknęłam dzięki temu spotkania z pozostałymi zawodnikami. Poszliśmy razem na siłownię, która była na drugim końcu korytarza. Powoli go rozciągałam, potem robił ćwiczenia siłowe na atlasie, trochę pochodził na bieżni, w trakcie znowu rozciąganie… no i te dwie godziny zleciały jak z bicza strzelił. Poniekąd bałam się, że go trochę przeforsowałam, ale był z treningu bardzo zadowolony.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnął się do mnie, gdy go odprowadzałam do szatni.
- Myślę, że staniesz na boisku za jakieś dwa tygodnie, także pracuj tak dalej.
- Czyli jeszcze ominie mnie mecz z Jastrzębskim? - Naburmuszył się.
No tak, mecz z nimi miał się odbyć za trzy dni. On naprawdę myślał, że w nim zagra? Dobre sobie. Nie wiem, czy da rade na kolejny, a on myśli o tym. 
- Przygotuj się na mecz z Bielskiem, który gramy tu za lekko ponad tydzień. Na seta pewnie wejdziesz. - Zaśmiałam się.

-Tylko na seta! - Prychnął, wyraźnie niezadowolony. - Ej no weź!Nie dość, że to tylko Bielsko to jeszcze tak krótko!
- Wszystko zależy od tego, kiedy przejdzie ból. I od tego, ile z siebie dasz.


 Dochodziliśmy już do szatni, kiedy wyszedł z niej nie kto inny jak Lotman. Moje szczęście! Moje serce momentalnie zabiło mocniej.
- Nie było cię w gabinecie. - Nie zapytał. Stwierdził. Bez żadnego "cześć", bez żadnego zachowania się adekwatnego do miejsca, w którym byliśmy. A ty byłam fizjoterapeutką.

Poza tym raczej nie będę mu się tłumaczyła. 
- Jeśli masz jakiś problem to dzisiaj się wami zajmuje Jacek. - Powiedziałam rzeczowo. Potem zwróciłam się do Buszka. - Jutro masz wolne, także możesz zostać w domu. Chyba ze chcesz przyjść popatrzeć na trening.
Chociaż na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia (chciał już grać, jestem tego pewna), podziękował za dzisiaj i poszedł się przebierać. Wiedziałam, że pewnie i tak jutro przyjdzie chociaż tylko po to, żeby wspierać trening drużyny swoją obecnością.
Lotman natomiast bez wahania ruszył za mną, gdy szłam z powrotem do gabinetu.
- Czemu mnie unikasz?
- Unikam? - parsknęłam, nawet na niego nie patrząc. - Po prostu jestem w pracy.
Dobra, unikałam go. W sumie to nie chciałam, ale boję się mu spojrzeć w oczy. Samo tak wychodzi, że uciekam. Zawsze uciekałam.  
- Wracamy dziś razem? - Zapytał z nadzieją w głosie.  
- Mam trochę roboty, wracaj dziś sam.
 Wtedy złapał mnie za nadgarstek i odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni, twarzą do siebie. 
- Powiedz mi, dlaczego? - W jego oczach widziałam smutek. - Myślałem, że może my… wiesz, po wczoraj, że moglibyśmy spróbować..
Przez moment wahałam się, co odpowiedzieć. Wiecie, przez wzgląd na moje życiowe doświadczenia, po prostu nie potrafiłam. Bałam się komukolwiek oddać swoje serce, swoje uczucia. Po stracie rodziców nie mogłam sobie poradzić. I wciąż byłam zbyt słaba, by poradzić sobie z kolejnym (dobrowolnym czy tez nie) odejściem osoby, którą kocham. 
Wiem, tchórz ze mnie. 
- Nie, Paul. Nie możemy i daj mi spokój.
Tymi słowami pożegnałam się z nim, wchodząc do gabinetu i zatrzaskując za sobą drzwi.
Całe szczęście, że pana fizjoterapeuty już nie było, bo chyba zapadłabym się ze wstydu, gdyby zobaczył mnie całą we łzach.

Dwa dni do kolejnego meczu z Jastrzębskim Węglem minęły bardzo szybko. Zajęta pracą papierkową i treningami z Buszkiem, nawet nie mrugnęłam, a już siedziałam u nas na wypełnionej po brzegi hali, starając się stłumić miotające mną emocje. 
  Może to głupio i nietypowo zabrzmi, ale zaczęłam chyba przeżywać te mecze razem z zawodnikami, razem z kibicami i razem ze sztabem. Wiecie, jak się dba o kogoś, żeby był w kondycji, zdrowy, to potem jak widzisz, że daje  z siebie wszystko i przy najmniejszym bólu zaciska zęby, czy też ściera ze skroni spływający pot, jest ci dziwnie przykro. Czujesz się tak spięty, jakby zawodnicy byli z porcelany i mogli  sobie coś zrobić, coś skręcić, coś złamać - po każdej obronie, po każdym ataku. I czujesz się gotowy, by w razie czego wystartować, pobiec na środek boiska i mu pomóc, jakkolwiek ulżyć. 
-Cholera, chłopaki, grać!!!! - Wrzasnął trener, a ja aż podskoczyłam na ławce.
 Grali. oczywiście, że grali. Ale Jastrzębski okazał się być lepszy w pierwszym i drugim secie. Trzeci jakoś ugraliśmy. Ale i tak było ciężko. I nie dość, że Jastrzębiaki grali świetnie, to jeszcze Resoviacy mieli niewyjaśniony kryzys w połowie czwartego seta i przegraliśmy koniec końców trzy do jednego.
To nie było przyjemne widzieć zawiedzione, zdruzgotane, przybite i rozzłoszczone twarze zawodników. I to nie było przyjemne widzieć smutek w oczach Paula Lotmana nie tylko przez wzgląd na mecz. Wielki zawód i smutek sprawiła mu dodatkowo moja osoba.


~*  *  *~ 
Wiem, że rozdział krótki, ale postanowiłam go zakończyć właśnie w tym momencie. 
Mam nadzieję, że Ola was nie drażni swoim zachowaniem heh. :) ogólnie to dobra dziewczyna jest tylko trochę przestraszona. 
Kolejny rozdział może wrzucę Wam jeszcze dziś, także zaglądajcie :)
Buziaki!

Aaaa i zapraszam Was na mojego fejsbukowego fanpejdża! Dużo ciekawych siatkarskich rzeczy :) ---> Klik. 

Najnowsza praca to Ignaczak z gliny! :D