Z Paulem widziałam się tylko na treningach, na trakcjach i czasem na klatce schodowej. Z jednej strony było moje podsumowanie miesiaca, z drugiej strony - była u niego wciąż siostra z Jacob`em, wyjechali dopiero na dwa dni przed listopadem. Nie dziwię się, że nie chciał ich zostawić - przyjechali przecież do niego z Ameryki, jedynie na kilka dni. Potem zobaczą się dopiero na Święta Bożego Narodzenia.
Oczywiście, Jacob nie chciał odpuścić wujkowi Halloween. Jak mi siatkarz opowiadał podczas rehabilitacji, jego siostrzeniec mówił, że bez niego to nie będzie to samo.
- Wiesz, zawsze to ja bywałem ofiarą i łaziłem z nimi po domach. - Zaśmiał się.
Zapytałam go wtedy, czy nie chciałby polecieć z nimi do Ameryki na te kilka wolnych dni. Byłam przekonana, że gdyby poprosił, trener na pewno dałby mu wolne już nieco wcześniej. Pobyłby trochę w domu, zobaczyłby się z rodzicami...
Niestety, nic na to nie odpowiedział. Chyba że liczy się krótkie "nie, zostaję tutaj".
Co raz bardziej wyczuwałam, ze coś go dzieli z rodziną. Dlatego coś pchnęło go do wyjazdu do Polski. Wiecie, to kawał drogi. Jeśli chodzi o mnie, zdecydowałabym się tylko na taki krok, gdybym chciała przed czymś uciec.
Ba, nawet tak też zrobiłam. Ale mój stary, rodzinny Gdańsk to nie Ameryka, a ja nie wyjechałam kilkatysięcy kilometrów stamtąd chcąc uciec od problemów.
A może jednak Paul mówił prawdę? Wiecie, polska siatkówka jest na naprawdę wysokim poziomie. Niejeden zawodnik zagraniczny ma szanse się tu rozwinąć, wejść na wyższy poziom jeśli chodzi o umiejętności. Wybić się z miejsca, w którym utknął. Polska siatkówka była naprawdę czymś wspaniałym. Jak to mówił mój wujek: "W Polce, na polskich halach, boiskach, rozgrywana jest piękna siatkówka. Za granicą nie jeden się nas boi. A polscy kibice? To wspaniały dodatek, który sprawia, że atmosfera jest naprawdę niepowtarzalna. I nie jeden za granicą chciałby u nas grać. Bo to naprawdę zaszczyt".
W przedostatni dzień października graliśmy mecz na naszym boisku z Zaksą. Co to były za emocje! Nie tylko dla zawodników, również dla nas, dla całego sztabu i dla rzeszowskich kibiców. Nasi męczyli się niemiłosiernie, ale w chwilach zwątpienia podczas przerw technicznych czy "czasów" puszczałam im nagrany na telefon song "Courtesy Call", po czym zawsze krzyczeli: To wojna, w której walczymy! Go Sovia!
I nadrabiali. Ale nie wystarczająco, by uniknąć tie-break`a. Podczas niego myślałam, że stracę wszystkie paznokcie. Gdy się opanowałam, moje nogi poszły w ruch i nerwowo tupałam w podłoże.
Musiałam przyznać, że najbardziej był widoczny na boisku Paul. Choć trakcję robimy dosyć krótko, sam pan Jacek powiedział, że już widać efekty. Były naprawdę widoczne, zwłaszcza w tym ostatnim secie. Nabijał punkt za punktem, jakby nie był w ogóle zmęczony. Dosłownie latał w powietrzu, niszczył przeciwników.
- Super, dawaj! - Aż podskoczyłam z ławeczki i podszłam na tyle do boiska, na ile to było możliwe.
Zerknął na mnie i jak gdyby nigdy nic, puścił mi oczko.
Był w świetnej dyspozycji. Grał jak nigdy. Choć widziałam niewiele jego meczy, teraz wydawał się być jakby "innym" Paulem. Można było odebrać wrażenie, że przyjmujący jest przekonany o swojej sile. W ogóle się nie stresuje. I wie, ze swoimi atakami zdobędzie cenne dla drużyny punkty.
- JEST KURWAAA! - Krzyknął nagle obok mnie Ignaczak. Przebiegł obok i wpadł na boisko, do chłopaków.
Tak, mój zapłon był naprawdę zabójczy. Zrozumiałam jakieś pięć sekund po ostatniej akcji, że wygraliśmy! Jezu.
Próbowałam się przebić do nich, ale to było naprawdę prawie a-wykonalne. W końcu sami mnie wciągnęli i razem z nimi skakałam w kółeczku, trzymając się sztywno ramion Lotmana i Nowakowskiego. Wyobrażacie sobie to? Przy każdy podskoku myślałam, że mnie zmiażdżą!
Siatkarz z "dwójką" na plecach spojrzał na mnie kątem oka i szelmowsko się uśmiechnął. Nawet nie wiem kiedy złapał mnie za łokieć i wyciągnął z kółeczka.
- Byłeś najlepszy dzisiaj. - Powiedziałam. Choć hałas był duży, zwłaszcza ze strony kibiców, usłyszał.
- A tam, takie tylko gadanie. - Podrapał się po głowie. Czyżby nie lubił być komplementowany? A może po prostu mi nie wierzył?
I wtedy odezwał się głos w mikrofonie.
- MVP dzisiejszego meczu zostaje Paul Lotman!
Początkowo siatkarz w ogóle nie drgnął. Słyszał swoje nazwisko, ale wyglądał na osobę, do której w ogóle nie docierało to, co się stało.
- Idź, cholera, idź! - Ponagliłam go, popychając w ramię. - Jesteś MVP!
Raz po raz oglądał się za siebie, wprost na mnie. Byłam taka dumna. Tak niesamowicie dumna. Choć z początku jego mina była zdziwiona i niepewna, wiedziałam, że w głębi serca aż nosi go ze szczęścia. I gdy uniósł do góry otrzymaną statuetkę, a kibice głośno wiwatowali na jego cześć, znowu się na mnie spojrzał i szeroko się uśmiechnął.
Potem go już nie złapałam. Wrócił do kolegów z drużyny, z każdym sobie przybijając piątkę. Potem pożegnanie i podziękowanie za mecz z Zaksą, przy siatce. Podczas rozciągania byłam zajęta z panem Jackiem zawodnikami, ale niestety na Lotmana nie trafiłam.
- Paul Lotman, pozwól do kamer! - Jeden z reporterów wyciągnął go do wywiadu pomeczowego.
Choć ćwiczyłam wtedy z Konarskim, musiałam raz po raz zerkać na "drugiego" przyjmującego. Opowiadając o akcjach, udanych czy też nie, swoich pomyłkach, ogólnie o graniu w Resovii - wydawał się być niesamowicie szczęśliwy. Naprawdę.
Gdy podziękowali mu za wywiad, chciałam podejść do niego i mu w końcu pogratulować. Myślicie, że mi się udało? A guzik! Czemu? BO wtedy zawołały go fanki zza barierki dzielącej widownię od boiska. Poszedł do nich i rozdał kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt autografów.
Westchnęłam i zajęłam się swoją robotą.
Na gratulacje przyszedł czas następnego, już wolnego dnia. Mieliśmy kilka dni przerwy, więc czemu by nie zacząć od świetowania wygranego meczu i zdobycia MVP, ale w końcu tylko we dwoje?
Paul doszedł do tego samego wniosku, co ja.
Byliśmy właśnie u mnie, czekając aż własnej roboty pizza będzie gotowa. Swoją drogą, robiac ją mieliśmy tyle frajdy co nigdy, zupełnie jak małe dzieci!
- Ale wyglądasz. - Zaśmiał się Lotman, dłonią strzepując z mojej bluzki mąkę.
- I kto to mówi! - Ja również się śmiałam. Położył mi ręce na biodrach, kiedy to ja oczyszczałam mu twarz z białego proszku.
- Wprost nie mogę uwierzyć - powiedział - że w końcu nam się udało pobyć razem. Te ostatnie dni były...
- .. zakręcone. - Przerwałam i sama skwitowałam ten czas. - Niesamowicie zakręcone.
Przytaknął.
- A marzyłem tylko o tym, żeby... - Zawiesił się na chwilę.
- Żeby co?
Nie dostałam odpowiedzi słownej. Zamiast tego Paul odgarnął mi włosy z jednego ramienia i zgarnął wszystkie na drugą stronę, a sam delikatnie pocałował mnie w szyję. Potem tak stał wtulony w mój bark. Czułam tylko jego ciepły oddech w tamtych okolicach.
Delikatnie pomasowałam mu ramiona swoimi dłońmi. CHoć niekoniecznie wiele do dało, czułam, jak siatkarz pod wpływem mojego dotyku rozluźnia się. Jakby całe spięcie ostatnich dni uchodziło gdzieś daleko.
- Tak bardzo mi tego brakowało, byłem taki zmęczony. - Szepnął w końcu, przytulając mnie mocniej do siebie.
Sama również wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową i nasłuchiwałam bicia serca. Z początku szybkie, potem powoli się uspokajało. Uwierzcie, w jego ramionach mogłabym zasnąć nawet stojąc.
Gdy po chwili oderwał się ode mnie, złożyłam na jego ustach długi, delikatny pocałunek.
- I powiedz - wpatrywał się w moje oczy, a wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku - jak ja mógłbym cię zostawić?
Nic nie odpowiedziałam, bo wtedy zadzwonił dzwoneczek. Pizza była gotowa.
Pierwszego listopada wybrałam się do Gdańska razem z wujkiem. Oczywiście Paul był pierwszą osobą, która zaoferowała mi podróż. Ale wiadomo, prezes naszego klubu też miał w interesie odwiedzić tam cmentarz, grób swojego brata i szwagierki. No i rodziców. Niestety, ale moi dziadkowie od strony taty również nie żyli.
Jechaliśmy samochodem, oczywiście z odpowiednią prędkością. Wciąż bałam się jeździć samochodami, ale z małą prędkością jakoś to znosiłam.
Gdy patrzyłam na drogę przed nami zastanawiałam się, jak się czuli moi rodzice. A gdy dojechaliśmy do miejsca wypadku, z ustawioną po boku kapliczką, wstrzymałam oddech. Serce przyspieszyło.Było jeszcze jasno, ale gdy oni jechali, była już późna godzina. Jechali zgodnie z przepisami. I to był moment, kiedy ciężarówka zjechała ze swojego na ich pas i zderzyli się czołowo.
Musiałam zetrzeć spływające po policzkach łzy. Zawsze płakałam, gdy o tym tylko wspomniałam.
Wyobrażacie sobie, w jakim byli stanie? Nie, to nawet nie jest do opisania, ani do wyobrażenia.
Byłam w domu z wujkiem kiedy to się stało. Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia zaraz po otrzymaniu telefonu z policji. To było... nie, tego obrazu nie da się opisać. Ogień, dym. Dwa pojazdy zniszczone, jeden doszczętnie - z jednej strony wgnieciony przez ciężarówkę, z drugiej przybity do drzewa. A rodzice? Dalej mam ich obraz przed oczami. Ich ciała były tak zmasakrowane, że z ledwością ich rozpoznałam. Zmarli na miejscu, zaraz po uderzeniu.
Wiecie, co jest najgorsze? Zastanawianie się, czy cierpieli. Czy wiedzieli chociaż te trzy sekundy przed śmiercią, co się stanie. Ale chyba lepiej, żeby nie byli świadomi, prawda? Tak sobie to wmawiam. Jechali spokojnie, jak zwykle podśpiewując grane w radiu znane piosenki. Rozmawiali i śmiali się. I nawet nie zauważyli tej ciężarówki, nawet nie widzieli jak idzie z nimi na czołowe.
To głupie, bo wiem, że na pewno to widzieli. Przecież ... przecież próbowali zjechać i się uratować, ale było za późno...
Spędziliśmy na cmentarzu całe popołudnie. Choć łzy cisnęły mi się do oczu, gdy tylko widziałam napis: Zginęli śmiercią tragiczną, starałam się to opanować i niby radosnymi myślami opowiedzieć rodzicom, co teraz robi w życiu. Nie obyło się też bez opowieści o Paulu. W sumie był głównym tematem.
- Na pewno byście go polubili. - Dodałam w myślach na koniec, wyobrażając sobie jednocześnie ich spotkanie.
Potem rozdzieliliśmy się z wujkiem - on poszedł do znajomych, ja również. Ucieszyli się niemiłosiernie, gdy mnie zobaczyli taką... ja wiem, pełniejszą życia? Myślę, że to dobre określenie.
Po naszych spotkaniach spotkaliśmy się w starym domu moich rodziców, usiedliśmy na kanapie i całą noc wspominaliśmy.
Gdy wróciliśmy do Rzeszowa wszystko się zmieniło. Nie liczę tylko mojego zdrowia - złapała mnie grypa po wizycie w Gdańsku i Paul kazał mi siedzieć w domu. Również tego feralnego dnia, kiedy razem z Daisy zostałam w mieszkaniu popijając gorącą herbatę, spokojnie oglądając programy telewizyjne. Wiecie, myślałam, że grypa to najgorsze co mogło mnie spotkać wtedy.
Myliłam się.
Ostatnie, co pamiętam to ten głośny wybuch. Wybuch, który trwał sekundę, a zakończył wszystko.
***
Paul Lotman.
Trzy dni później.
- Ja pieprze, dalej tego nie ogarniam. - Burknął Ignaczak po raz kolejny. Nie mogłem już go znieść. Jego i tych durnowatych komentarzy!
Byłem zły i jednoczesnie chciałem głośno płakać. Chciałem coś rozwalić i jednocześnie schować się w najciemniejszy kąt i to przeczekać. Ale wiedziałem, że to nie minie.
- Kurwa! - Wrzasnąłem znowu, gwałtownie się podnosząc. - Tej kobiecie to normalnie...!
- Ona i tak trafi do więzienia! - Alek próbował mnie uspokoić, kładąc mi ręce na ramionach. Od razu się wyrwałem z tego uścisku. Wszystko mnie przytłaczało. Dobijało. - Przeciez spowodowała śmierć... - zawiesił się i zamknął usta, bojąc się tego wypowiedzieć.
Na to słowo momentalnie nagromadziły się w moich oczach łzy. Znowu. Rozmazany obraz pozostałych, zdołowanych i popłakujących siatkarzy w ogóle nie pomagał.
- No to co z tego, jak Ola...! Ona...
Nie potrafiłem skończyć, bo słowa te nie przechodziły mi przez gardło.
Ja po prostu w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem.
~* * *~
Hej, hej, moi Drodzy. :)
Przepraszam, że tak późno, w sumie w ogóle miałam pisać rozdział dopiero w czwartek, bo teraz mam kupe nauki przed świętami. Za duuużo zaliczeń, za mało czasu dla was :(
DLatego rozdział też jest krótki. Krótki i bardziej opisowy - celowo!
Przepraszam, że tak późno, w sumie w ogóle miałam pisać rozdział dopiero w czwartek, bo teraz mam kupe nauki przed świętami. Za duuużo zaliczeń, za mało czasu dla was :(
DLatego rozdział też jest krótki. Krótki i bardziej opisowy - celowo!
Kolejny rozdział... OSTATNI? A może nie? - > Pojawi się dopiero za tydzień, przepraszam :( Ale mam nadzieję, że wrócicie przeczytać... Epilog?
Pozdrawiam, Buziaki!
PS.#1 Przepraszam, że zostawiam Was w takim momencie :)
PS.#2 Przepraszam za błędy, nie poprawiałam. Nie mam czasu a chciałam wam już wrzucić, teraz lecę się dalej edukować xd
Jaki kurwa epilog?
OdpowiedzUsuńJakie zakończenie?
Co ty wogóle piszesz?
Opanuj się.
Co do rozdziału to wyszedł jakiś dramatyczny. Aż mi się ryczeć zachciało.
Pozdrawiam i do następnego i do następnego i do.następnego i do następnego+ do następnego
julxba
Że jaki koniec?! Nie zgadzam się!
OdpowiedzUsuńNie kończ proszę. Pisz dalej nawet jeśli rozdział miałby się pojawiać raz w miesiącu ;*
OdpowiedzUsuńBardzo fajny choć taki tragiczny ten rozdział...
Czekam na kolejne rozdziały ;*
Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
http://szczerarozmowazprzyjacielempomaga.blogspot.com/?m=1
Chlip... jest 14 stycznia i ...chlip... ja tu tak czekam na nexta a tu.. chlip... go nie ma i ja tu CIERPIĘ, więs plose plose plose daj mi to szczęście i wstaw następny. Pliiiiiiiiiiis :'(
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle (przypomnienie: żeby nie było to to na górze to sprawa życia i śmierci) to uwielbiam twój styl pisania i i i i nie wiem no. Po prostu mi się podoba. Ehhhhh słaba jestem w pisaniu komentarzy. W sumie to tak jak ze składaniem życzeń na święta.
Jakby to zebrać do kupy to główny przekaz jest taki KOCHAM I CZEKAM. Także ten tego pamiętaj ja tu cierpię czekając... chlip :'(
I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: ślicznie rysujesz. Oklaski dla tej pani :*