niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 14. Sekunda, która zakończyła wszystko.

Kolejne dni minęły bardzo szybko.  Praca, treningi, praca, spanie, treningi.... i tak w koło A ostatnie cztery dni października były naprawdę szalone. Szalone i pogmatwane.
Z Paulem widziałam się tylko na treningach, na trakcjach i czasem na klatce schodowej. Z jednej strony było moje podsumowanie miesiaca, z drugiej strony - była u niego wciąż siostra z Jacob`em, wyjechali dopiero na dwa dni przed listopadem. Nie dziwię się, że nie chciał ich zostawić - przyjechali przecież do niego z Ameryki, jedynie na kilka dni. Potem zobaczą się dopiero na Święta Bożego Narodzenia.
Oczywiście, Jacob nie chciał odpuścić wujkowi Halloween. Jak mi siatkarz opowiadał podczas rehabilitacji, jego siostrzeniec mówił, że bez niego to nie będzie to samo.
- Wiesz, zawsze to ja bywałem ofiarą i łaziłem z nimi po domach. - Zaśmiał się.
 Zapytałam go wtedy, czy nie chciałby polecieć z nimi do Ameryki na te kilka wolnych dni. Byłam przekonana, że gdyby poprosił, trener na pewno dałby mu wolne już nieco wcześniej. Pobyłby trochę w domu, zobaczyłby się z rodzicami...
 Niestety, nic na to nie odpowiedział. Chyba że liczy się krótkie "nie, zostaję tutaj".
Co raz bardziej wyczuwałam, ze coś go dzieli z rodziną. Dlatego coś pchnęło go do wyjazdu do Polski. Wiecie, to kawał drogi. Jeśli chodzi o mnie, zdecydowałabym się tylko na taki krok, gdybym chciała przed czymś uciec.
Ba, nawet tak też zrobiłam. Ale mój stary, rodzinny Gdańsk to nie Ameryka, a ja nie wyjechałam kilkatysięcy kilometrów stamtąd chcąc uciec od problemów.
A może jednak Paul mówił prawdę? Wiecie, polska siatkówka jest na naprawdę wysokim poziomie. Niejeden zawodnik zagraniczny ma szanse się tu rozwinąć, wejść na wyższy poziom jeśli chodzi o umiejętności. Wybić się z miejsca, w którym utknął. Polska siatkówka była naprawdę czymś wspaniałym. Jak to mówił mój wujek: "W Polce, na polskich halach, boiskach, rozgrywana jest piękna siatkówka. Za granicą nie jeden się nas boi. A polscy kibice? To wspaniały dodatek, który sprawia, że atmosfera jest naprawdę niepowtarzalna. I nie jeden za granicą chciałby u nas grać. Bo to naprawdę zaszczyt".

W przedostatni dzień października graliśmy mecz na naszym boisku z Zaksą. Co to były za emocje! Nie tylko dla zawodników, również dla nas, dla całego sztabu i dla rzeszowskich kibiców. Nasi męczyli się niemiłosiernie, ale w chwilach zwątpienia podczas przerw technicznych czy "czasów" puszczałam im nagrany na telefon song "Courtesy Call", po czym zawsze krzyczeli: To wojna, w której walczymy! Go Sovia! 
I nadrabiali. Ale nie wystarczająco, by uniknąć tie-break`a. Podczas niego myślałam, że stracę wszystkie paznokcie. Gdy się opanowałam, moje nogi poszły w ruch i nerwowo tupałam w podłoże.
Musiałam przyznać, że najbardziej był widoczny na boisku Paul. Choć trakcję robimy dosyć krótko, sam pan Jacek powiedział, że już widać efekty. Były naprawdę widoczne, zwłaszcza w tym ostatnim secie. Nabijał punkt za punktem, jakby nie był w ogóle zmęczony. Dosłownie latał w powietrzu, niszczył przeciwników.
- Super, dawaj! - Aż podskoczyłam z ławeczki i podszłam na tyle do boiska, na ile to było możliwe.
Zerknął na mnie i jak gdyby nigdy nic, puścił mi oczko.
Był w świetnej dyspozycji. Grał jak nigdy. Choć widziałam niewiele jego meczy, teraz wydawał się być jakby "innym" Paulem. Można było odebrać wrażenie, że przyjmujący jest przekonany o swojej sile. W ogóle się nie stresuje. I wie, ze swoimi atakami zdobędzie cenne dla drużyny punkty.
- JEST KURWAAA! - Krzyknął nagle obok mnie Ignaczak. Przebiegł obok i wpadł na boisko, do chłopaków.
Tak, mój zapłon był naprawdę zabójczy. Zrozumiałam jakieś pięć sekund po ostatniej akcji, że wygraliśmy! Jezu.
Próbowałam się przebić do nich, ale to było naprawdę prawie a-wykonalne. W końcu sami mnie wciągnęli i razem z nimi skakałam w kółeczku, trzymając się sztywno ramion Lotmana i Nowakowskiego. Wyobrażacie sobie to? Przy każdy podskoku myślałam, że mnie zmiażdżą!
 Siatkarz z "dwójką" na plecach spojrzał na mnie kątem oka i szelmowsko się uśmiechnął. Nawet nie wiem kiedy złapał mnie za łokieć i wyciągnął z kółeczka.
- Byłeś najlepszy dzisiaj. - Powiedziałam. Choć hałas był duży, zwłaszcza ze strony kibiców, usłyszał.
- A tam, takie tylko gadanie. - Podrapał się po głowie. Czyżby nie lubił być komplementowany? A może po prostu mi nie wierzył?
I wtedy odezwał się głos w mikrofonie. 
- MVP dzisiejszego meczu zostaje Paul Lotman!
  Początkowo siatkarz w ogóle nie drgnął. Słyszał swoje nazwisko, ale wyglądał na osobę, do której w ogóle nie docierało to, co się stało.
- Idź, cholera, idź! - Ponagliłam go, popychając w ramię. - Jesteś MVP!
   Raz po raz oglądał się za siebie, wprost na mnie. Byłam taka dumna. Tak niesamowicie dumna. Choć z początku jego mina była zdziwiona i niepewna, wiedziałam, że w głębi serca aż nosi go ze szczęścia. I gdy uniósł do góry otrzymaną statuetkę, a kibice głośno wiwatowali na jego cześć, znowu się na mnie spojrzał i szeroko się uśmiechnął.
 Potem go już nie złapałam. Wrócił do kolegów z drużyny, z każdym sobie przybijając piątkę. Potem pożegnanie i podziękowanie za mecz z Zaksą, przy siatce. Podczas rozciągania byłam zajęta z panem Jackiem zawodnikami, ale niestety na Lotmana nie trafiłam.
- Paul Lotman, pozwól do kamer! - Jeden z reporterów wyciągnął go do wywiadu pomeczowego.
  Choć ćwiczyłam wtedy z Konarskim, musiałam raz po raz zerkać na "drugiego" przyjmującego. Opowiadając o akcjach, udanych czy też nie, swoich pomyłkach, ogólnie o graniu w Resovii - wydawał się być niesamowicie szczęśliwy. Naprawdę.
  Gdy podziękowali mu za wywiad, chciałam podejść do niego i mu w końcu pogratulować. Myślicie, że mi się udało? A guzik! Czemu? BO wtedy zawołały go fanki zza barierki dzielącej widownię od boiska. Poszedł do nich i rozdał kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt autografów.
Westchnęłam i zajęłam się swoją robotą.

Na gratulacje przyszedł czas następnego, już wolnego dnia. Mieliśmy kilka dni przerwy, więc czemu by nie zacząć od świetowania wygranego meczu i zdobycia MVP, ale w końcu tylko we dwoje?
Paul doszedł do tego samego wniosku, co ja.
Byliśmy właśnie u mnie, czekając aż własnej roboty pizza będzie gotowa. Swoją drogą, robiac ją mieliśmy tyle frajdy co nigdy, zupełnie jak małe dzieci!
- Ale wyglądasz. - Zaśmiał się Lotman, dłonią strzepując z mojej bluzki mąkę.
- I kto to mówi! - Ja również się śmiałam. Położył mi ręce na biodrach, kiedy to ja oczyszczałam mu twarz z białego proszku. 
- Wprost nie mogę uwierzyć - powiedział - że w końcu nam się udało pobyć razem. Te ostatnie dni były...
- .. zakręcone. - Przerwałam i sama skwitowałam ten czas. - Niesamowicie zakręcone.
 Przytaknął.
- A marzyłem tylko o tym, żeby... - Zawiesił się na chwilę. 
- Żeby co? 
Nie dostałam odpowiedzi słownej. Zamiast tego Paul odgarnął mi włosy z jednego ramienia i zgarnął wszystkie na drugą stronę, a sam delikatnie pocałował mnie w szyję. Potem tak stał wtulony w mój bark. Czułam tylko jego ciepły oddech w tamtych okolicach.
Delikatnie pomasowałam mu ramiona swoimi dłońmi. CHoć niekoniecznie wiele do dało, czułam, jak siatkarz pod wpływem mojego dotyku rozluźnia się. Jakby całe spięcie ostatnich dni uchodziło gdzieś daleko.
- Tak bardzo mi tego brakowało, byłem taki zmęczony. - Szepnął w końcu, przytulając mnie mocniej do siebie.
Sama również wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową i nasłuchiwałam bicia serca. Z początku szybkie, potem powoli się uspokajało. Uwierzcie, w jego ramionach mogłabym zasnąć nawet stojąc.
 Gdy po chwili oderwał się ode mnie, złożyłam na jego ustach długi, delikatny pocałunek.
- I powiedz - wpatrywał się w moje oczy, a wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku - jak ja mógłbym cię zostawić?
  Nic nie odpowiedziałam, bo wtedy zadzwonił dzwoneczek. Pizza była gotowa.

  Pierwszego listopada wybrałam się do Gdańska razem z wujkiem. Oczywiście Paul był pierwszą osobą, która zaoferowała mi podróż. Ale wiadomo, prezes naszego klubu też miał w interesie odwiedzić tam cmentarz, grób swojego brata i szwagierki. No i rodziców. Niestety, ale moi dziadkowie od strony taty również nie żyli. 
  Jechaliśmy samochodem, oczywiście z odpowiednią prędkością. Wciąż bałam się jeździć samochodami, ale z małą prędkością jakoś to znosiłam. 
Gdy patrzyłam na drogę przed nami zastanawiałam się, jak się czuli moi rodzice. A gdy dojechaliśmy do miejsca wypadku, z ustawioną po boku kapliczką, wstrzymałam oddech. Serce przyspieszyło.Było jeszcze jasno, ale gdy oni jechali, była już późna godzina. Jechali zgodnie z przepisami. I to był moment, kiedy ciężarówka zjechała ze swojego na ich pas i zderzyli się czołowo. 
  Musiałam zetrzeć spływające po policzkach łzy. Zawsze płakałam, gdy o tym tylko wspomniałam. 
  Wyobrażacie sobie, w jakim byli stanie? Nie, to nawet nie jest do opisania, ani do wyobrażenia. 
  Byłam w domu z wujkiem kiedy to się stało. Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia zaraz po otrzymaniu telefonu z policji. To było... nie, tego obrazu nie da się opisać. Ogień, dym. Dwa pojazdy zniszczone, jeden doszczętnie - z jednej strony wgnieciony przez ciężarówkę, z drugiej  przybity do drzewa. A rodzice? Dalej mam ich obraz przed oczami. Ich ciała były tak zmasakrowane, że z ledwością ich rozpoznałam. Zmarli na miejscu, zaraz po uderzeniu. 
  Wiecie, co jest najgorsze? Zastanawianie się, czy cierpieli. Czy wiedzieli chociaż te trzy sekundy przed śmiercią, co się stanie. Ale chyba lepiej, żeby nie byli świadomi, prawda? Tak sobie to wmawiam. Jechali spokojnie, jak zwykle podśpiewując grane w radiu znane piosenki. Rozmawiali i śmiali się. I nawet nie zauważyli tej ciężarówki, nawet nie widzieli jak idzie z nimi na czołowe.
To głupie, bo wiem, że na pewno to widzieli. Przecież ... przecież próbowali zjechać i się uratować, ale było za późno...
  Spędziliśmy na cmentarzu całe popołudnie. Choć łzy cisnęły  mi się do oczu, gdy tylko widziałam napis: Zginęli śmiercią tragiczną, starałam się to opanować i niby radosnymi myślami opowiedzieć rodzicom, co teraz robi w życiu. Nie obyło się też bez opowieści o Paulu. W sumie był głównym tematem. 
- Na pewno byście go polubili. - Dodałam w myślach na koniec, wyobrażając sobie jednocześnie ich spotkanie. 
 Potem rozdzieliliśmy się z wujkiem - on poszedł do znajomych, ja również. Ucieszyli się niemiłosiernie, gdy mnie zobaczyli taką... ja wiem, pełniejszą życia? Myślę, że to dobre określenie. 
Po naszych spotkaniach spotkaliśmy się w starym domu moich rodziców, usiedliśmy na kanapie i całą noc wspominaliśmy. 

Gdy wróciliśmy do Rzeszowa wszystko się zmieniło. Nie liczę tylko mojego zdrowia - złapała mnie grypa po wizycie w Gdańsku i Paul kazał mi siedzieć w domu. Również tego feralnego dnia, kiedy razem z Daisy zostałam w mieszkaniu popijając gorącą herbatę, spokojnie oglądając programy telewizyjne. Wiecie, myślałam, że grypa to najgorsze co mogło mnie spotkać wtedy.
Myliłam się. 

Ostatnie, co pamiętam to ten głośny wybuch. Wybuch, który trwał sekundę, a zakończył wszystko.

***
Paul Lotman. 
Trzy dni później.

- Ja pieprze, dalej tego nie ogarniam. - Burknął Ignaczak po raz kolejny. Nie mogłem już go znieść. Jego i tych durnowatych komentarzy!
Byłem zły i jednoczesnie chciałem głośno płakać. Chciałem coś rozwalić i jednocześnie schować się w najciemniejszy kąt i to przeczekać. Ale wiedziałem, że to nie minie.

- Kurwa! - Wrzasnąłem znowu, gwałtownie się podnosząc. -  Tej kobiecie to normalnie...! 
- Ona i tak trafi do więzienia! - Alek próbował mnie uspokoić, kładąc mi ręce na ramionach. Od razu się wyrwałem z tego uścisku. Wszystko mnie przytłaczało. Dobijało. - Przeciez spowodowała śmierć... - zawiesił się i zamknął usta, bojąc się tego wypowiedzieć.
Na to słowo momentalnie nagromadziły się w moich oczach łzy. Znowu. Rozmazany obraz pozostałych, zdołowanych i popłakujących siatkarzy w ogóle nie pomagał. 
- No to co z tego, jak Ola...! Ona... 
Nie potrafiłem skończyć, bo słowa te nie przechodziły mi przez gardło.
Ja po prostu w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem. 


~*  *  *~
Hej, hej, moi Drodzy. :)
Przepraszam, że tak późno, w sumie w ogóle miałam pisać rozdział dopiero w czwartek, bo teraz mam kupe nauki przed świętami. Za duuużo zaliczeń, za mało czasu dla was :(
DLatego rozdział też jest krótki. Krótki i bardziej opisowy - celowo! 
Kolejny rozdział... OSTATNI? A może nie? - > Pojawi się dopiero za tydzień, przepraszam :( Ale mam nadzieję, że wrócicie przeczytać... Epilog? 
Pozdrawiam, Buziaki!
PS.#1 Przepraszam, że zostawiam Was w takim momencie :)
PS.#2 Przepraszam za błędy, nie poprawiałam. Nie mam czasu a chciałam wam już wrzucić, teraz lecę się dalej edukować xd 













piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 13. Tak mało wiem o tobie.

Nic o Tobie nie wiem,
skąd przywiał Ciebie wiatr.
Nie znam Twoich zalet,
ani nie znam Twoich wad.

Jedną rzecz jedynie
o Tobie tylko wiem,
że coś zrobiłeś
z sercem mem.*
 *  *  *
 Czy znasz to uczucie, kiedy budzisz się w łóżku i w ogóle nie masz siły, żeby się podnieść? Usiłujesz się zmusić do dalszego spania, ale to na nic. Zerkasz w końcu na zegarek i widzisz, że i tak musisz zaraz wstać. Nogi, ręce... nie, to już całe ciało odmawia ci posłuszeństwa. Myślisz sobie: "Jezu, za jakie grzechy muszę wstawać...".
Koniec końców wygrzebujesz się z pościeli, myjesz się, zarzucasz na siebie pierwsze lepsze rzeczy. Makijaż? Nie specjalnie ci zależy, żeby ładnie tego dnia wyglądać.
Masz jeszcze półgodziny do wyjścia, więc siadasz w kuchni i wolno popijasz gorącą kawę z mlekiem. Wtedy ktoś puka do drzwi, ale wcale się nie fatygujesz, by je otworzyć. Wiesz przecież kto  - to mężczyzna, o którym - jak się okazało - nie wiesz kompletnie nic.

  Nie udało się. Cholera, nie udało się.

Naprawdę usilnie starałam się tak przyczaić, żeby nie widział mnie wychodzącej z mieszkania na trening. Ale akuratnie wtedy, gdy otworzyłam drzwi, jednocześnie on to zrobił ze swoimi.
- Ola! Pukałem wcześniej do ciebie. - Jego głos sprawił, że moje serce zadrżało. Co ja mogłam zrobić? Uciec? Zapaść się pod ziemię? Wejść z powrotem do mieszkania i zamknąć się na cztery spusty?
Żaden z tych pomysłów nie był dobrą opcją.
- Byłam w sklepie. - Wyburczałam, zamykając drzwi na klucz.
  Kątem oka widziałam, jak siatkarz marszczy brwi. Chyba niekoniecznie mi w to uwierzył.
 Pozostawił to bez komentarza.
- To teraz poczekaj, zaraz też się zbieramy.
Też?! ZbieraMY?! Kuźwa, jeszcze tego brakowało, żebym spędzała z tymi ludźmi czas na sali...
- Chodź, wejdź. - Poprosił. Chociaż nie, nie poprosił. W sumie chwycił mnie za nadgarstek i siłą wciągnął do swojego mieszkania.
  Czułam się naprawdę obco. Zwłaszcza gdy ten chłopiec przybiegł na przedpokój i wpatrywał sie we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Usiądź w salonie, a ty - Lotman zwrócił się do dziecka po angielsku - szybko się ubieraj bo zaraz spadamy!
  Niepewnie weszłam do wskazanego pomieszczenia, jakby bojąc się, że stanę twarzą w twarz z tą kobietą. Na szczęście nie było jej. Przynajmniej na początku..
  Usłyszałam ją po jakiś dwóch minutach, jak głośno krzyczy do dziecka, by się pospieszył. Potem przyszła do salonu.
- Dzień dobry. - Powiedziała po angielsku, rzecz jasna. Wyburczałam ciche "dzień dobry" i wstałam, bo do mnie podeszła. - Jestem Emily. A ty na pewno Ola? Paul wiele o tobie mówił.
Byłam zdziwiona i przez chwilę nie mogłam z siebie nic wydusić.
- No, tak. - Uścisnęłam jej dłoń.
Usiadłyśmy na kanapie. Kobieta się do mnie uśmiechnęła. Nie, ona cały czas była dziwnie podekscytowana. 
- Mogę ci mówić na "ty", prawda? - Zapytała. Zgodziłam się skinieniem głowy. Wciąż do mnie nie przemawiała ta sytuacja. - Nie mogłam się doczekać, żeby cię poznać. Gdybym wiedziała, że ty to ty, to wczoraj bym cię tak nie potraktowała, przepraszam.
 Zabicie mnie. Czy ona musi być taka sympatyczna, miła, uprzejma... taka idealna?
 Nagle do salonu wbiegł chłopiec, ubrany już w buty, czapę i kurtkę. - Gotowy! - Krzyknał radośnie.
- No w końcu, bo lada moment a spóźnilibyście się na ten trening. - Zwróciła się do niego. - To Jacob. - Przedstawiła go, a potem spojrzała na mnie - a to jest pani Ola.
- Ola? - Powtórzył. - Ta Ola, którą lubi wujek Paul?
  I gdy wypowiedział to zdanie, poczułam się jak największa kretynka ever.

Gdy dojechaliśmy na Podpromie, wzięłam Jacoba do siebie do gabinetu. Gdy jego wujek się przebierał ktoś musiał na niego rzucić okiem, a przecież te giganty nie były dobrą opcją dla małego chłopca. Ale czy mi to przeszkadzało, że zostałam niańką? Raczej nie. Dla mnie najważniejszy był fakt, że to nie jest dziecko Lotmana, a ta kobieta była jego siostrą.
- Siema, siema! - Do gabinetu nagle wpadł Ignaczak. - Podobno mamy nowego przystojniaka na pokładzie!
- Uspokój się.- Powiedziałam do niego, ale on sobie z tego nic nie zrobił. Typowy libero!
Zamiast tego podszedł do dziecka i przybił z nim piątkę. Jacob, choć pewnie niekoniecznie wiedział o co chodzi, szczerzył się od ucha do ucha.
- Chodź - powiedział już po angielsku, żeby chłopiec go zrozumiał - pokażę ci resztę wujostwa.
  Myślicie, że miałam cokolwiek do gadania? Otóż nie! Po prostu wziął go za rękę, a mały uradowany wręcz z podskokach wypadł z gabinetu!
Westchnęłam i wyszłam za nimi.
- Ola, lepiej młodego weź, lepiej sprawdzisz się jako niańka niż Igła. - Zaśmiał się Nowakowski.
- Jesteś tego taki pewny. - Prychnęłam, śmiejąc się. - On przynajmniej dzieciaka ma w podobnym wieku, a ja tyle do czynienia z dziećmi miałam, co z wami jak tu przyszłam na praktyki pierwszy raz.
- Oj, to lepiej nie ryzykować, jeśli takie samo miałabyś podejście do dzieci jak do nas. - Dorzucił swoje trzy grosze Penchev.
- Ty lepiej uważaj, bo twoimi "dziećmi" się zaopiekuję! - Zagroziłam, wskazując na jego ukochane "najeczki". Od razu się zamknął.- A na poważnie, w sumie.... nie byłabym złą mamą.
- Tak, jak ci taki siatkarz wyrośnie to mu współczuję. - Powiedział Alek. Wszyscy śmiali się w najlepsze.
-  Ej no! - Oburzyłam się. - Dajcie spokój. A teraz bez gadania, do roboty! - Wygoniłam ich wszystkich na salę, machając rękami.
  Gdy obserwowałam, jak szli na salę trzymając młodego za rączki i co krok wymachując go w górę z metr, jak na huśtawce, westchnęłam głęboko. Dlaczego? Bo wyobraziłam sobie, że ja mam takiego synka. Że to z nim tu przyszłam, i te pajace go bawią. I poczułam dziwny przypływ szczęścia do mojego serca.
- Na pewno byłabyś świetną mamą. - Usłyszałam nagle szept i nim spojrzałam na Lotmana, już biegł na halę. Przed wejściem odwrócił się i cudownie uśmiechnął.
 Oblała mnie fala gorąca, ale szybko doprowadziłam się do porządku. Zebrałam siedzącego na ławeczce  Buszka i poszłam z nim ćwiczyć na siłownię.

Po godzinie pozwoliłam mu iść pograć na halę z chłopakami. Mieli dzisiaj luźniejszy trening i Kowal na sam koniec zrobił im mini-turniej. Żebyście widzieli jego minę! Niczym małe dziecko w podskokach poszedł z nimi grać. Widocznie ostatnio ten jeden set podczas meczu nie był dla niego wystarczający. A gdy powiedziałam mu, że od następnego treningu już będzie normalnie ćwiczył, nie tylko poszczególne elementy, wręcz kipiał ze szczęscia.
Nie można było tego samego powiedzieć o Paulu, z którym razem z panem Jackiem rozmawiałam w gabinecie, podczas gdy pozostali się świetnie bawili.
- Paul, - odezwał się do niego Jacek - jak bardzo ci zależy na siatkówce?
- Bardzo. - Powiedział i na chwilę spojrzał na mnie. - Prawie najbardziej w życiu. Ale o co chodzi?
-  O twoje ramię. - Burknęłam, nie mogąc już tego wytrzymać.
  Momentalnie cały się spiął.
- Wszystko z nim w porządku. Kontuzję miałem dwa lata temu, więc...
- A gdzie są papiery? - Widać było, że fizjoterapeuta jest trochę zły. - Doskonale wiesz, że potrzebujemy wszystkich twoich papierów dotyczących zdrowia.
- Już jest wszystko w porządku.
- Nie, Paul. Nie jest. - Spojrzałam na niego wymownie. Nie chciałam, żeby poczuł się atakowany, ale w innym wypadku nie zrozumie, jakie to istotne. Nie czujesz, że nie masz pełnego zakresu ruchu w stawie ramiennym? 
  Nic nie odpowiedział. Doskonale o tym wiedział.
- Nie mogę sobie pozwolić na przerwę od treningów. - Powiedział po chwili, nieco podłamanym głosem. - Nie po to tu przyjechałem.
- Ale nikt nie mówi - odezwał się znowu Jacek - że masz robić sobie przerwę. Chcemy ci pomóc. Po prostu zaczęlibyśmy wcześniej, gdybyś nam o tym powiedział.
 - To co mam robić?
- Ola będzie z tobą robiła trakcję po każdym treningu. Po jakimś czasie zobaczymy jakie są efekty. Poza tym myślę, że sam odczujesz różnicę.
  Zgodził się, oczywiście, że tak. No poza tym jaki miał wybór?
  Gdy starszy fizjoterapeuta wyszedł, my zaczęliśmy pierwsze ćwiczenia. 
Usiadł na krześle a ja stanęłam na przeciwko niego. Podał mi prawą rękę i powoli zwiększałam zakres ruchomości w ramieniu najpierw odwodząc je.
- Tak ciężko było mi o tym powiedzieć? - Westchnęłam, jednocześnie wykonując trakcję.
- Jakbyś miała mało problemów z pozostałymi.
- A głupoty gadasz. Tobą też mam się zajmować.- Uśmiechnęłam się do niego. - Tylko na przyszłość mi o takich rzeczach mów. - Tak jak o swojej siostrze i dziecku, pomyślałam, bo nie odważyłam się powiedzieć tego na głos.
Teraz, jak o tym pomyślę, to naprawdę czuję się jak idiotka. Podejrzewałam przecież Lotmana, że ukrywał przede mną pięcioletnie dziecko!
Już nic się na ten temat nie odzywałam. Przeszłam nieco do przodu, ale wciąż stałam u jego boku, i wykonywałam teraz zgięcie dziewięćdziesiąt stopni ramienia. Robiąc to czułam jego spojrzenie na sobie. Dosłownie przeszywało mnie na wylot.
- Będziesz miał jeszcze lepszy atak. - Powiedziałam, nieco zmieniając temat. - Mówię ci.
- Super, bardzo mi na tym zależy. - Wyznał szczerze. Po chwili ciszy dodał. - Pamiętasz, jak parę minut temu mówiłem, że zależy mi na siatkówce prawie najbardziej na świecie?
 Skinęłam głową, potwierdzając. W sumie bardzo mnie to zdziwiło, bo pozostawił nawet swój dom dla siatkówki. By się rozwijać. Dlaczego więc nie siatkówka była najważniejszą rzeczą?
- To w takim razie na czym ci najbardziej zależy? - Zapytałam zaciekawiona.
W odpowiedzi poczułam, jak łapie mnie za nadgarstek i ciągnie mnie do siebie na kolana. Usiadłam na nim okrakiem, wciąż kompletnie oszołomiona. Jedną ręką złapał mnie w pasie, mocno przyciągając do siebie, a drugą chwycił kark, przybliżając gwałtownie moją twarz do swojej. Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się tak namiętnie całować.
- Na tobie.. - Szepnął mi do ucha przerywając na chwilę pocałunek.
  Czułam to niesamowite uczucie w żołądku. Serce zaczęło szybciej bić, a całe ciało oblała przyjemna fala gorąca. Tak bardzo mnie pociągał, że miałam ochotę go rozebrać i uprawiać z nim seks - tu i teraz. Chociaż wiem, że to było bardzo nierozsądne. I miejsce było niestosowne. Po prostu nie mogliśmy tego przerwać.
 Ujęłam jego twarz w dłonie, na co objął mnie w pasie obiema rękami i jeszcze bardziej przyciągnął do siebie. Kołysałam się na nim raz po raz przygryzając albo jego ucho, albo wargi - tak, że w końcu chyba sam miał ochotę na więcej. Przekonałam się, gdy włożył ręce pod mój sportowy top i głaskał mnie po całych plecach.
  Nagle dotarły do mnie korki dochodzące z korytarza. Gwałtownie wstałam z siatkarza i poprawiłam sobie bluzkę.
Po chwili wszedł nie kto inny, jak pan Jacek.
- Już skończone? - Zmierzył nas oboje łagodnym, radosnym spojrzeniem.
Nie potrafiłam z siebie słowa wydusić. Uwierzcie. Wciąż mnie mrowiły usta, a ciało było całe rozpalone. Spojrzałam na Lotmana. Też nie potrafił się "ogarnąć" po tym, co przed chwilą miało miejsce.
- Tak. - Wyjąkał w końcu i wstał. - Dzięki Ola, jak coś to będę z młodym na dworze, to cię zabierzemy autem. - Potem zwrócił się do Jacka. - Do widzenia.
  Gdy wyszedł, wciąż oszołomiona usiadłam na krześle zajmowanym wcześniej przez niego i nieprzytomnie odpowiadałam na pytania zadawane przez fizjoterapeutę. A gdy opowiadał o przebiegu treningu, o Rafale - już kompletnie odpłynęłam i jego słowa wpadały jednym, a wypadały drugim uchem.


 * * *
Paul
Nie martw się,
bo każdy człowiek raz, chociaż raz
koniecznie, zakochany musi być
po uszy.

W głowie mu się kręci,
nie chce jeść, nie chce pić.
Tylko z nią i tylko przy niej
ciagle być.

* * * 
  Nie mogłem przestać o niej myśleć. Cholera!
Siedzieliśmy w salonie, z siostrą i siostrzeńcem. Młody oglądał bajkę na moim laptopie, a ja próbowałem się skupić na rozmowie z Emily.
- Paul. Paul. - Powtórzyła już nie wiem który raz, ale otrząsnąłem się nagle jak wyrwany z transu. - Jezu, człowieku, kontaktuj.
- Przepraszam.
  Siostra przybliżyła się w moją stronę i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Zakochaniec. - Zachichotała pod nosem.
Zgromiłem ją spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziałem. Żadnej riposty. Przecież miała rację.
- Wygląda na fajną dziewczynę.
- Bo jest fajna. - Potwierdziłem jej domysły. - Wiesz, nie wybieram w byle czym.
 Spojrzała na mnie spode łba. Doskonale wiedziałam, co miała na myśli. Lub kogo. Olivia.
  Nigdy nie zapomnę, jak próbowała wpłynąć na mnie, bym zmądrzał. Oczywiście, nie posłuchałem jej wtedy i dalej latałem za tą małpą. Ale człowiek przecież może popełniać błędy...
- Po tym jak wspomniałeś przez skypa, że poznałeś fajną dziewczynę, musiałam sie przekonać jaka ona jest. - Położyła mi rękę na ramieniu.
- Ej no, jestem już duży, poradzę sobie.
- Może i tak, ale dla mnie jesteś wciąż małym braciszkiem. - Pstryknęła mnie w nos jak małe dziecko. - I nie chcę, żebyś znowu się przejechał na związku, jak wtedy.
  Poczułem nieprzyjemny ścisk w żołądku. Nie lubiłem wspominać tamtego okresu. Ale dzięki temu rozumiałem troskę Emily. Wtedy to ona była przy mnie i mnie wspierała. Razem z Andresonem mnie ogarnęli.
-  Poza tym wiesz, Jacob chciał zobaczyć swojego wujka w końcu. - Dodała. - Mówi o tobie odkąd wyjechałeś. Zawsze oglądał albo był na twoich meczach, a teraz nawet żadnej telewizyjnej transmisji nie mamy z meczów twojego nowego klubu.
- No, wujek! Wracaj do nas! - Wtrącił nagle ni z gruchy ni z pietruchy Jacob. Dzieci są niesamowite, oglądają bajki i jednocześnie rejestrują to, o czym rozmawiają dorośli. - Z kuzynem!
- Ale jakim kuzynem? - Zdziwiłem się.
Emily zaczęła nerwowo wymachiwać rękami, ale chłopiec mówił dalej.
- No bo mama mówiła, że ty i ciocia Ola...- Zaczął, ale zgromiony spojrzeniem przez matkę, zamilknął.
- Kobieto, czegoś ty mu nagadała! - Złapałem się za głowę. Rany, moja siostra była doprawdy niemożliwa. Naopowiadała takich rzeczy pięcioletniemu dziecku, masakra.
- Prawdy, a jak! Mógłbyś się w końcu ustatkować. - Cmoknęła. Skrzyżowała ręce na piersiach i "utonęła" w kanapie, nieco się z niej zsuwając.
- Super, to na pewno to, o czym nasz wspaniały ojciec marzy. - Rzuciłem zgryźliwie. - Wątpię, że zadowoliłby go fakt, że zostałbym w Polsce dłużej niż ten rok.
- A ty się nie patrz na niego tylko rób to, co sam chcesz.
  Łatwo jej było mówić. Już miała piękny dom, rodzinę, i to nie ją ojciec naciskał, by przejęła ten cholerny rodzinny biznes. Najlepiej zwalić wszystko na najmłodszego.
 Nie skomentowałem już tego, bo wiem, że ja mam swoje zdanie a ona swoje.

 ***
Ola
To nie tak, że na niego czekałam. 
Dobra, czekałam. Czemu? Bo wiedziałam, że ma taką samą ochotę na mnie, jak ja na niego. 
Było koło osiemnastej, gdy ktoś zapukał do drzwi. I gdy tylko otworzyłam i zobaczyłam jego twarz, bez gadania złapałam go za koszulkę i wciągnęłam do środka, od razu go całując. Zupełnie jakbym była stęskniona jak po roku rozłąki. Zupełnie jakbym go nie widziała te kilka godzin temu. Byłam tak spragniona jego dotyku, jego bliskości, że nie potrafiłam się powstrzymać. 
 Paul nogą zamknął drzwi, nie przestając się ze mną całować. Objął mnie w pasie i przyciągnął mocno do siebie, jednak wciąż poruszaliśmy się powoli wzdłuż przedpokoju prosto w kierunku sypialni. 
- A twoja siostra i Jacob? - Wysapałam, kiedy całował mnie po obojczyku, potem po szyi. 
- Wyszli z Daisy na godzinny spacer. 
  Tylko tyle powiedział, bo ściągnęłam mu sprawnie koszulkę i rzuciłam na podłogę. Nie pozostawał mi dłużny, bo już po chwili i ja byłam w samym staniku. Potem niezbyt mocno, ale stanowczo pchnął mnie na ścianę. Na talii czułam jego duże, silne dłonie. Jego język pieścił moje wargi, moje usta. Czułam, że zaraz wewnątrz eksploduję. Chciałam, żebyśmy już to zrobili, najlepiej tu i teraz, ale on się bawił w grę wstępną. 
  W końcu chwycił mnie za uda i mocno podciągnął do góry. Od razu oplotłam nogi wokół jego pasa. I gdy zaniósł mnie do sypialni i rzucił na łóżko, powiedział:
- Jesteś taka naiwna. 

Obudził mnie dźwięk telefonu. 
Zerwałam się na równe nogi z krzesła, na którym siedząc, po prostu usnęłam z twarzą w papierach. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz. 
Wujek. Serio?
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Wyciszyłam telefon i postanowiłam, że potem do niego oddzwonię. 
- Oj, Ola, Ola... - Westchnęłam, mówiąc sama do siebie. 
 Starłam pot z czoła, uspokoiłam oddech. Sen był tak realistyczny, że wciąż pozostawało to przyjemne uczucie na dole, w podbrzuszu. Mimo moich erotycznych wymysłów sennych końcówka nie należała do zbyt przyjemnych i zamiast przyjemnej pobudki, wybudziłam się niczym z koszmaru sennego. Co mi tam Morfeusz pogmatwał, że Lotman mi powiedział takie właśnie słowa?
Nie, nie, nie. To był tylko głupi sen. On w życiu by tego nie powiedział. Te słowa to chyba tylko moja podświadomość, która wciąż się boi, że zostanie sama. 
Było koło osiemnastej, gdy ktoś zapukał do drzwi. Było tak jak we śnie - siedziałam w salonie i oczekiwałam w sumie na jego przyjście, bo byłam pewna, że zajrzy choć na pięć minut. Gdy tylko otworzyłam i zobaczyłam jego twarz, jego piwne oczy, jego cudowne usta, piękne ciało - miałam ochotę zrobić to, co we śnie, czyli wciągnąć go do środka i rzucić się na niego. Ale jak to zrobić, gdy z jednej strony siatkarza stoi jego starsza siostra, z drugiej mały Jacob, a pomiędzy nogami kuka Daisy? 
Nie wypada.
Choć widziałam jego spojrzenie, równie wytęsknione i spragnione bliskości, co moje, rozumiałam go. Zaprosiłam ich wszystkich do środka. 
- Powiedz, że nie jadłaś jeszcze kolacji. - To Emily wpadła pierwsza, niosąc jakiś pakunek owinięty sreberkiem. 
- Nie, w sumie...
- To świetnie! Świeżutka zapiekanka ! - Podała mi, jak się okazało, kolację.
 Byłam w takim szoku, że wyjąkałam zaledwie, żeby poszli usiąść do salonu i czuli się jak u siebie. 
Szybko przygotowałam talerze, sztućce i wszystko inne, co było potrzebne do kolacji. Potem odpakowałam smakowicie wyglądającą zapiekankę, którą Emily przyniosła w naczyniu żaroodpornym. Moje szczęście? Oczywiście musiałam trochę poparzyć sobie palce, łapiąc za rozgrzane naczynie, i siostra siatkarza robiła akcję ratunkową. Koniec końców, gdy zasiedliśmy przy stole, wszyscy głośno się z tego śmialiśmy.
I uwierzcie, choć był to niespodziewany i nieplanowany wieczór - było naprawdę super. Amerykańska mama była naprawdę super kobietą, Jacob był zabawnym, kochanym dzieckiem. Ale nie powiedziałam tego na głos. Potrafiłam jedynie raz po raz spoglądać na Paula i zastanawiać się, czy może... może to z nim...

Nie, głupie. To naprawdę głupie. Ale cóż mogłam poradzić na to, że tak bardzo mi się podobał? 
Wychodzili około dwudziestej pierwszej. Paul został na chwilę i pomógł mi posprzątać, podczas gdy Emily poszła położyć już syna spać.
- Wyśpij się. - Powiedział, gdy staliśmy już na przedpokoju i miał wychodzić. - Ostatnio wciąż pracujesz. 
Czule pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku. Myślałam, że odpłynę. Tak bardzo chciałam, żeby ze mną został. Najlepiej już na zawsze. 
- Ty też się wyśpij, bo ostatnio ciężko trenujesz. 
  Na moje stwierdzenie się zaśmiał lekko, spokojnie. Jego melodyjny śmiech był dla mnie czymś wspaniałym. 
- Oj Olu.. - Westchnął przeciągle, uśmiechając się cudownie. Delikatnie uniósł mój podbródek do góry i ujmując moją twarz w duże, silnie dłonie, delikatnie pocałował. - Dobranoc. 
  Wyszedł pozostawiając mnie znowu z niecodziennym jeszcze dla mnie uczuciem. Uczuciem, którego dotąd tak się wystrzegałam, przed którym broniłam się rękami i nogami. Którego się bałam, bo potrafiło mnie tylko ściągnąć na dno. Przez któe zwykle cierpiałam. 
Nie wiem, jak będzie tym razem. Nie wiem, czy jego słowa, które niegdyś powiedział, nie są tylko słowami rzuconymi na wiatr. Ale jakby to Megi powiedziała: kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje.
Tej nocy zasnęłam z krążącą po mojej głowie myśli: "Choć tak mało o tobie wiem, proszę, nie zostawiaj mnie...".
 
Wiem, że jest mi dobrze,
gdy jesteś obok mnie.
Ledwo jednak pójdę,
to od razu jest mi źle.

I gorzej wciąż i gorzej,
jest ze mną z każdym dniem.
Bo coś zrobiłaś/-eś
z sercem mem.


__________________________________________________________________
* cytaty z piosenki Katarzyny Groniec i Jacka Bończyka - Nic o Tobie nie wiem


~*  *  *~
Rozdział wyjątkowo niecodzienny! Mniej żartu, więcej miłosnych uniesień, trosk, trochę zmartwień. I przede wszystkim coś, na co czekałyście: MIŁOŚĆ. 
Ale to nie koniec. Ola wciąż się martwi, a Paul... zakochany? A może nie? Czy stanie się coś, co zmieni jego nastawienie? 
Dowiecie się już w kolejnych rozdziałach! :)
Buziaki, pozdrawiam! 
PS. Przepraszam za błędy, nie poprawiałam ;<

I jednocześnie zapraszam na mój fanpage na facebooku: Klikaj i lajkuj!
Pojawiła się tam moja nowa praca :




środa, 3 grudnia 2014

Rozdział 12. Szczęściara.

Paul Lotman.
  Wciąż nie mogłem w to wszystko uwierzyć.
  Jechaliśmy właśnie autokarem z powrotem do Rzeszowa. Po nocnej balandze wszyscy spali jak zabici, łącznie ze sztabem. Kątem oka spojrzałem w dół, na wtuloną w mój tors dziewczynę. Miała świeżą, idealną cerę, zupełnie jak u niemowlaka. Pod jej zgrabnym noskiem raz po raz pojawiał się cień uśmiechu. Wyglądała niesamowicie, gdy spała. Mógłbym się tak w nią wpatrywać godzinami.
 Nagle się poruszyła. Uniosła głowę i nieprzytomnym wzrokiem spojrzała się na mnie.
- Już niedaleko. - Powiedziałem do niej cicho.
- To dobrze. Wyspałam się. - Podniosła się i usiadła normalnie. Niestety. bo jak dla mnie mogła dalej siedzieć wtulona we mnie.
- A śniło ci się coś ciekawego? - Zapytałem.
  Zmarszczyła brwi, jakby chcąc sobie przypomnieć, co Morfeusz jej tym razem zaproponował.
- Powiem ci, że tak. - Odezwała się w końcu. - To chyba wszystko przez ten mecz i te emocje, bo śniłam o waszym zwycięstwie w Pucharze Polski.
  Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Mam nadzieję, że nam go wyśniłaś! - Ignaczak nagle wyskoczył zza naszych oparć.
- No raczej, że tak. Inaczej rzucam tę robotę i idę do innych Mistrzów. - Dała pstryczka  w nos libero.- Jak masować to tylko najlepszych.
- Ostatnio coś za bardzo się napalona na ten puchar zrobiłaś. - Skwitował jej zachowanie tym razem nie Krzysiek, a Alek.
- Czuję po prostu ducha drużyny. - Aktorsko uniosła brwi.
- A ja tam zauważyłem, że w ogóle jakoś zaczęłaś bardziej ogarniać siatkówkę. - Dopowiedział Nowakowski. Musiałem przyznać, że to była trafna uwaga, bo przecież gdy ją poznałem, nie wykazywała żadnego zainteresowania tym sportem.
- Jak mus to mus. Wiecie, spędzam z wami tyle czasu, że chyba nie ma innego wyjścia.
- Ja tam myślę, że to wpływ nie nasz, tylko jednej pewnej osoby. - Krzysiek porozumiewawczo spojrzał do na mnie, to na Olkę. - Gołąbeczki. - Zachichotał jeszcze na koniec.
Niepewnie spojrzałem na reakcję dziewczyny, jednak ona uśmiechnęła się i czule na mnie spojrzała. A gdy pozostali z drużyny wrócili do własnych zajęć, poczułem, jak ujmuje moją dłoń w swoje ręce i mocno ściska.
Nachyliłem się i pocałowałem ją w skroń, na co ślicznie się zarumieniła.
  Gdy dojechaliśmy do Rzeszowa powitał nas deszcz. Szybko wyskoczyłem z naszymi dwoma torbami do samochodu, podczas gdy Ola jeszcze rozmawiała z panem Jackiem. Czekałem na nią w aucie jakiś czas, po czym doszła od mojej strony i od razu uchyliłem drzwi.
- Wskakuj, bo mokniesz. - Powiedziałem.
- Nie, muszę zostać. Chcemy z panem Jackiem ogarnąć papiery z meczu jeszcze dziś. - Poinformowała mnie, poprawiając kaptur swojej kurtki na głowie. - Wezmę od ciebie potem torbę, ok?
Zmarszczyłem brwi. Jakby nie mogli sobie tej roboty odpuścić. Ale z drugiej strony, mus to mus. 
- Zadzwoń jak skończysz, to przyjadę po ciebie.- Poprosiłem, jednak ona od razu pokręciłą głową.
- No chyba żartujesz sobie, Lotman. - Aktorsko popukała się w głowę, jednak wciąż się śmiejąc. - Po coś mam ten bilet miesięczny na autobus, jak się przejadę to mi się nic nie stanie.
 Naburmuszyłem się. Wolałbym przyjechać, zwłaszcza że już się powoli ściemniało. Skończą późno wieczorem, autobusów mniej...
- Hej, Paul. - Pogłaskała mnie delikatnie po policzku. Wciąż byłem trochę obrażony przez jej decyzję. - Poradzę sobie. Jak wrócę to wpadnę do ciebie na herbatkę, także czekaj. - CMoknęła mnie w usta i nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zniknęła wchodząc do hali Podpromie.

  Wciąż lało jak z cebra.
  Gdy wróciłem do domu pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było odebranie Daisy od sąsiada. Niezmiernie się ucieszyła, gdy tylko mnie zobaczyła. Potem wziąłem długi, gorący prysznic. Dopiero wtedy poczułem spływające z całego mojego ciała zmęczenie. Czułem każdy, nawet najmniejszy, niewidoczny mięsień. Musiałem przyznać, że na meczu daliśmy z siebie wszystko, ale takie też był tego efekty - jutro pewnie żaden z nas nie będzie w stanie normalnie funkcjonować na treningu.
  Ubrałem się i ogarnąłem mieszkanie. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła już dwudziesta, a po Oli ani śladu. Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i wybrałem jej numer. 
   Westchnąłem. To nie miało sensu.
  Rozłączyłem się nim rozbrzmiał pierwszy sygnał. Przecież była dorosła, nie mogłem jej kontrolować. Poza tym gdyby mnie z nią nic więcej nie łączyło, nawet nie zawracałbym sobie głowy, co robi, co się z nią dzieje.
 Kurwa. Ale tak nie jest, a ja się o nią martwię.
  Zostawiłem telefon w kuchni, żeby mnie nie kusił. Poszedłem do pokoju i włączyłem laptop. Standardowo sprawdziłem e-mail, sprawdziłem Facebook`a. Nawet z ciekawości spojrzałem na swoje fanpage. Wszystkie trąbiły oczywiście o naszym wczorajszym meczu. Kilka moich dobrych ujęć podczas ataków czy zagrywek. Komentarze typu "Paul, jesteś najlepszy!", "Paul, zostań w Resovii na zawsze!". Było mi miło, tak jak zawsze, gdy je czytałem, ale tym razem nie potrafiłem się na nich skupić.
Spojrzałem na zegarek w dole ekranu komputera. Dwudziesta trzydzieści osiem. Wykończysz się, chłopie.
Nagle usłyszałem, jak w kuchni rozbrzmiewa sygnał przychodzącej wiadomości. Szybko tam poszedłem i odczytałem. Oczywiście - i na szczęście - Ola.
"Będę za pół godzinki :) "
 Musiałem przyznać, ze mi ulżyło. Jednak ta sytuacja była taka mi bliska. To uczucie, które teraz się kłębiło w moim sercu. Ta cholerna troska, ten brak możliwości skupienia myśli na czymś innym.
- Cholera. - Warknąłem sam do siebie.
W mojej głowie znowu pojawił się jej obraz. Wysoka, piękna blondynka. Olivia. Wszystko było tak samo piękne jak teraz, ale pozostawało mi mieć tylko nadzieję, że tym razem skończy się lepiej. Ola nie wydaje się być taka. Ale to właśnie między innymi przez fakt, jak mnie blondynka wykorzystała, z początkiem kalendarzowego roku zgodziłem się na ten transfer do Polski.
To nie było łatwe, zostawić dom, zostawić rodzinę.
Prychnąłem. - Jaką rodzinę, jaki dom?
Ojciec biznesmen, wciąż niezadowolony z tego, kim jestem i co robię. Matka zbyt wpatrzona w ojca, by mu cokolwiek przegadać. Kocha mnie, ale na swój specyficzny sposób. I gdy z rodzeństwa pozostałem jedyny w tym domu, nic nie było takie samo. Wciąż jakieś awantury. Zwłaszcza z powodu ojca. Starsze dzieci wybrały własną drogę, to ja musiałem odziedziczyć tą cholerną firmę. Chciałem? Nie! Nigdy w życiu. Bo siatkówka to coś, co kocham ponad życie.
Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizję. Szła właśnie powtórka naszej kompromitacji z Jastrzębskim Węglem. Nie mogąc na to patrzeć postanowiłem oglądać jakiś polski program detektywistyczny. Dobra, oglądanie to mocne słowo. Wciąż myślałem o tym, co pozostawiłem w Ameryce. Albo o tym, czego tam już nie było.
Nie żałowałem wyjazdu do Polski, choć to kawał drogi. Zamierzam zbudować tu drugi dom. prawdziwy dom. Dom, o jakim zawsze marzyłem.
 Nagle ktoś zapukał do drzwi. Momentalnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
 Wyszedłem z salonu, podszedłem do drzwi i bez wahania nacisnąłem na klamkę.
- Nie musisz puka... - Nie dokończyłem, ponieważ w moje ramiona wskoczył chłopiec.

*** Ola
 Roboty było dużo, ale wiedziałam, na co się porywam, przychodząc tu na staż. Nie obejrzałam się nawet a było już po dwudziestej. Choć pan Jacek już mnie wygania od co najmniej godziny, postanowiłam, że zostanę do końca.
Poza tym miło było jeszcze raz rzucić okiem na powtórkę meczu. Oglądając starcie Resoviaków z BBTS`em obserwowaliśmy, kto był najbardziej przeciążony i jaki element ciała najbardziej pracował.
Jako że Buszek wszedł na seta, obserwowaliśmy również jego zachowanie na boisku. Wszystko notowaliśmy, by jutro zasugerować im odpowiednie, rozluźniające ćwiczenia. A wiecie, podczas meczu nie sposób wszystko zarejestrować, zwłaszcza, że jest to czas zbyt stresujący. I patrzysz tylko na wynik.
Dobra, prawda jest taka, że ja obie mecz oglądałam, a Jacek odwalał największą robotę.
Fizjoterapeuta nagle zastopował transmisję. Poprawił okulary na nosie i  chrząknął.
- Widzisz? - Palcem wskazał na ramię jednego z siatkarzy, który właśnie wykonywał atak. - Zauważ przy późniejszych atakach Lotmana, że nie ma pełnego zakresu ruchu w stawie ramiennym.
  I powrócił do poprzedniej czynności.
 Ja natomiast przetarłam oczy i puściłam start. Fakt, że musiałam poczekać trochę na kolejny atak "drugiego" przyjmującego, sprawiał, że czułam się dziwnie spięta. Były jednak po kilku akcjach dwa pod rząd. I faktycznie, dało się zauważyć, ze ma coś nie tak z ramieniem.
- Racja. - Powiedziałam, nie odrywając wzroku z ekranu. - Ma pan rację. Ale jak to możliwe?
- Przestudiowałem wszystkie jego poprzednie akta, ale nie ma żadnej wzmianki o jakimś przebytym urazie w stawie ramiennym. A blokadę ma.
- Może nawet o tym nie wie. - Łudziłam się tylko.
- A może specjalnie nam tego nie dowiózł. - Zasugerował dobitnie. Posmutniałam, że nie wspomniał mi o czymś istotnym. - Ale Ola, spokojnie, przecież nad tym da się popracować. Wystarczy trochę trakcji.
- Tak, wiem. - Westchnęłam przeciągle. Zamknęłam laptop, bo moje oczy już był zbyt zmęczone wpatrywaniem się w obraz. Zamiast tego podparłam głowę na przedramionach i spojrzałam na Jacka.- Ale martwi mnie to, że nic nam nie powiedział. - Dodałam w myślach, że "mi nic nie powiedział".
- Mnie też. Bo tak dalej, a mogłoby się to nieciekawie dla niego skończyć. A jemu, jak to siatkarzowi, powinno zależeć na pełnej sprawności i najlepszej kondycji.
  Choć było mi przykro, już planowałam dla siatkarza odpowiednią terapię. A zacznę ją od tego, że jeszcze dzisiaj mu nawtykam za ukrywanie starej kontuzji.
- ALe widzisz, Olu, od tego tu jesteśmy. By wyłapywać to, do czego nasi zawodnicy się nie przyznają. - Pan Jacek się uśmiechnął. Wstał i położył mi rękę na ramieniu. - A teraz zbieraj rzeczy i spać lecimy, jutro ciężki dzień.
   Choć na dworze lało jak z cebra, nie musiałam iść na przystanek. Skąd nagle ten błysk szczęścia? Ha! Otoż pan Jacek zaoferował mi podwózkę. Miło z jego strony, bo naprawdę byłam tego dnia wykończona, a Lotmana nie miałam serca ściągać taki kawał.
Wystukałam jeszcze smsa do Paula, że będę za pół godziny, żeby się nie martwił. Choć szczerze w to wątpiłam - wiecie, bez przesady. 
- Panie Jacku, może mnie pan wysadzić tutaj? - Poprosiłam, kiedy wjechaliśmy w doskonale znajome mi już miejsce. Mam stąd niedaleko , a zahaczę sobie jeszcze o sklep.
  Zatrzymał się w pierwszym możliwym miejscu. Podziękowałam i pożegnałam się. 
  Jak to mówił zazwyczaj mój wujek, "pędzikiem" ruszyłam do pobliskiego supermarketu. Na szczęście był otwarty do dwudziestej pierwszej. 
Od razu wiedziałam, gdzie iść. Musiałam przejść pomiędzy regałami z napojami, by dojść do stoiska z gazetami. Nowy rzeszowski dziennik sportowy. Od razu go dostrzegłam, bo na pierwszej stronie był nie kto inny, jak Lotman i Dryja, nasi nowi zawodnicy. Dwa osobne zdjęcia w niewielkich kwadratach, ale ja wpatrywałam się tylko w jedno z nich. W te piwne, duże oczy.  
Chwyciłam gazetę i poszłam do kasy. 
- Idą jak świeże bułeczki, jutro pewnie już by nie było. - Uśmiechnęła się do mnie sprzedawczyni. 
- To miałam szczęście. 
- Zawsze nam na półkach zalegają, ale teraz... - Namyśliła się kasując gazetę. - Ale dobra, nie dziwi mnie to, w końcu na okładce sam Lotman jest. 
 Aż poczułam skurcz w żołądku. Nie powinno mnie w sumie zaskakiwać to, że inne kobiety tak na niego też patrzą, prawda? Ukłucie zazdrości?
- Racja. - Tylko na tyle się wysiliłam.
- Ech.. - Westchnęła. Wyglądała jak rozmarzona nastolatka, serio! - Mieć takiego faceta... kobieta, która z nim jest musi być szczęściarą. 
- Może, nie wiem. - Burknęłam. Już trochę mnie irytowało wysłuchiwanie o tym.
- Pani taka małomówna. 
- Bo myślę sobie, że właśnie jestem tą szczęściarą.- Na moje słowa młoda kobieta się zamknęła. Wyglądała tak, jakby ktoś jej nieźle grzmotnął młotkiem w czachę.- Ilę płacę?
 Już tylko z zazdrości chyba milczała, wyburczała kwotę. Zapłaciłam i z uśmiechem mówiąc "do widzenia", opuściłam supermarket i pobiegłam wręcz do tego mojego idealnego faceta.

Nie nacieszyłam się zbyt długo. Wiecie, do naszego bloku mieszkalnego daleko nie było. Krótki odcinek do przebycia równa się krótkie , błogie szczęście. Wbiegłam po schodach i w sumie nawet się nie rozbierając u siebie w domu, zapukałam od razu do Paula. 
I uwierzcie, gdy otworzyła drzwi naprawdę wysoka i zgrabna kobieta, aż oniemiałam.
- Tak? - Zapytała, a ja nie potrafiłam nawet słowa wydusić. 
A gdy u jej boku pojawił się mały, gdzieś pięcioletni człowieczek, mogłam jedynie wyburczeć ciche "przepraszam" i zniknąć szybko w swoim mieszkaniu. 

Moja noc? Ciągle myślałam, czy to ja jestem tą szczęściarą, o której mówiła kasjerka, czy może ta piękna szatynka w mieszkaniu Lotmana.






~*  *  *~
 Hej hej ponownie!
Z góry przepraszam, że rozdział nie tak długi jak zwykle, ale musiałam wam teraz przerwać.
Taka jestem zła. :)
+ sorka za błędy, nie sprawdzałam, bo chciałam Wam "pędzikiem" wrzucić ! :)
Buziaczki!
Nowy rozdział pewnie na dniach, zaglądajcie! Bo w nim okaże się kim jest nowa kobieta? Co to za dziecko? Jak to wpłynie na relacje między Olą a Paulem?