środa, 20 maja 2015

Rozdział 16. Jak z listopada zrobił się czerwiec...

Paul Lotman
To było straszne. Siedzenie i czekanie. Czekanie... właśnie, na co? Na nic.
W szpitalnym, pustym korytarzu, echem odbijały się czyjeś kroki. Nie zwróciłem nawet na to większej uwagi. Myślałem przecież tylko jedno: Jak to możliwe? Dlaczego?...
Kątem oka spojrzałem na mojego towarzysza, który zmrużył oczy jakąś godzinę temu i najprawdopodobniej przysnął. Tak postanowiliśmy - ja czuwam, prezes odpoczywa. Moje oczy jednak powoli odmawiały posłuszeństwa. Były czerwone jeszcze od dymu i niemiłosiernie piekły. Chciałem zamknąć je, zapomnieć o wszystkim, odizolować się od tego wszystkiego... ale nie mogłem.
Nagle rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości na mój telefon.
"I co?"
To był Ignaczak. Zaraz po jego wiadomości przychodziły kolejne. Nikt jednak nie dzwonił. Bali się mojego nagłego wybuchu paniki, wybuchu płaczu.
Moi klubowi przyjaciele byli tu jeszcze jakąś godzinę temu. Byli i czuwali, jednak nie zdało się to na nic.
Minuty mijały. Najgorsze minuty mojego życia.
Usłyszałem, jak prezes nagle się podnosi. Dopiero wtedy spostrzegłem, że doszedł do nas lekarz. Podniosłem się i razem z prezesem stanęliśmy na przeciwko doktora.
- Proszę powiedzieć, że...- zająknął się prezes. Widziałem, ze powstrzymuje łzy. Ale czemu się dziwić, jak Ola była mu niczym córka? Była jego oczkiem w głowie. Była jego.. światem. Zupełnie, tak jak moim, tylko w innym sensie.
- Dwa razy jej serce przestało bić. - Na te słowa mężczyzny w fartuchu, zamarłem. - Ale udało nam się ją uratować.
Czułem, jak całe powietrze, które wstrzymywałem w płucach, ulatnia się. Nawet nie zwróciłem uwagi, że przez tą chwilę nie oddychałem.
- Czemu czuję, że i tak nie jest dobrze? - Powiedziała moja osoba. Nie ja, ja nie byłem w stanie. Słowa same wypłynęły z moich ust.
- Pacjentka zatruła się dymem. Na to wpłynęło dużo czynników, między innymi to, że przebywała w pomieszczeniu, w którym w powietrzu było bardzo dużo stężenia objętościowego CO. Poza tym, - wyjaśniał, ale ja i tak nic nie rozumiałem - stężenie karboksyhemoglobiny we krwi pacjentki również jest wysokie...
- Do rzeczy. - Ponaglił go wujek Olki.
Lekarz głęboko westchnął.
- Pacjentka - zaczął bardzo powoli - jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi.
- Jak to "nie wiadomo"? - Poirytował się. - Jesteście lekarzami, do cholery jasnej!
- Proszę pana, proszę się uspokoić. Śpiączki mają to do siebie, że mogą trwać kilka godzin, jak i kilka czy kilkanaście lat. Nie jestem w stanie panu odpowiedzieć na pytanie, kiedy się obudzi. My jedynie możemy podtrzymywać jej funkcje życiowe.
 Nie zrozumiałem ani jednego słowa. Byłem bardzo zniecierpliwiony, gdy lekarz odszedł, a prezes usiadł na krześle i złapał się za krótkie włosy. Potem schował twarz w dłoniach.
- I co? CO z nią? - Dopytywałem.
- Jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się obudzi... - Odpowiedział po angielsku. W oczach nagromadziły mu się gorzkie łzy.
- Ale w ogóle się obudzi, prawda?
  I gdy o to zapytałem, jej wujek wybuchnął głośnym szlochem.

Nic nie jest tak, jak być powinno.
Mieliśmy razem być. Bardzo tego pragnąłem. Mieć ją w swoim życiu. Ona jak nikt inny potrafiła podnieść mnie na duchu po porażce, i najbardziej się cieszyła z mojego sukcesu. Wciąż mam w głowie jej roześmiane oczy, szeroki, cudowny uśmiech. A w uszach wciąż dźwięczy jej melodyjny głos.
A teraz stoję nad jej łóżkiem i spoglądam na nią przez zaszklone oczy. Jest blada. Bardzo blada. Ale twarz wciąż tak samo piękna. Na ramieniu jedynie wciąż widnieją świeże oparzenia po nagłym wybuchu gazu w naszym starym bloku. Dotykam jej nadgarstka, mając nadzieję, że się obudzi, ale to jest bardzo złudne.
Czynność powtarzam codziennie. Z początku odpuszczałem treningi, teraz jednak na nie chodzę. Wstaję rano, idę na trening, a z treningu prosto do szpitala. I opowiadam jej ze szczegółami, co robiłem. CO zrobili tym razem głupiego nasi klubowi koledzy, choć oni.. wydaje mi się, że po prostu próbują mnie rozśmieszyć. Ale przeżywają to wszystko na swój sposób.
Opowiadam jej również, co będzie, jak się obudzi. Będziemy mieszkać w pięknym, dużym domu. Tu, w Rzeszowie. Daisy będzie strzegła ogródka!
I będzie wspaniale, chciałbym, żeby o tym wiedziała i jak najszybciej się obudziła... chciałbym, żeby jak najszybciej do mnie wróciła.
Podzieliła ze mną swój świat. Nieśmiało powierzyła mi tę część, która zawsze była niedostępna dla obcych. Tak bardzo się bała, że ją zostawię. "BO ty jesteś nikim, który stał się wszystkim"- powiedziała kiedyś. I wtedy obiecałem, że będę na zawsze.

Mijały dni, miesiące. Nadeszły dni, kiedy musiał ją zostawić. Skrupulatnie spakował wszystkie swoje uczucia. I odszedł, jednak nadzieja wciąż w nim tkwiła.

* * * *
Ola
Bywałam w różnych miejscach.
Raz byłam w swoim starym mieszkaniu. Wszystko było, jak dawniej - zaspałam i w pośpiechu szykowałam się na kolejny wyjazd z Resovią. Dzwonek do drzwi. Och, Paul. Wejdź do środka. Ty jednak nic nie mówiłeś. Tylko zrobiłeś mi kawę, posłodziłeś dwie łyżeczki. Patrzyłam na ciebie jak zahipnotyzowana, ponieważ tak bardzo byłam stęskniona twoim widokiem.
Twój głos jednak dźwięczał mi w uszach, w myślach, Wspominałeś.
Innym razem byłam w parku, trzymając na smyczy Daisy. Ty kroczyłeś obok mnie. Uśmiechałeś się, oczy ci błyszczały. A moje serce ... było po prostu szczęśliwe.
Pewnego razu znalazłam się na rzeszowskich obrzeżach, przed dużym, pięknym domem, z dużym ogródkiem i Daisy, która go strzegła. Złapałeś mnie za rękę i poprowadziłeś do środka. Oczami wyobraźni potrafiłam dostrzec nawet najmniejszy szczegół. Pokazywałeś wszystko, wszystkie możliwe detale. I urwał się ten sen - stanowczo zbyt szybko.
Twój głos w mojej głowie. Planowałeś. Marzyłeś.
Takich obrazów było mnóstwo. Pomiędzy kolejnymi była przerwa, której nie znosiłam. I nie mogłam się doczekać, aż znowu mi się pokażesz. Dasz mi cząstkę siebie. Czy opowiesz o przeszłości, czy o tym, co się dzieje na treningach i meczach., Mogłeś opowiadać o czymkolwiek, nawet o kolejnym idiotycznym zachowaniu Ignaczaka, czy o nowych butach Pencheva. Cokolwiek, byle żebyś był.
Pewnego dnia w mojej głowie pojawiła się również ruda Megi. To znaczy, nie ona. Jej głos. Piskliwy głosik, który bardzo lubiłam. A w tle słyszałam mecz. Kibiców Resovii. Gwizdki. Szum. Krzyki. Wrzaski. Z początku jakby oddalone, a potem takie bliskie, jakby to się działo tuż przy mnie.
Nastąpiła dłuższa przerwa. W duchu modliłam się, by ktokolwiek zarysował mi jeszcze moje sny. I zdarzało się, że ktoś wpadał. Na chwilę. Nie tak, jak na początku.
Wujek. Megi. Pan Zbigniew. Ignaczak. Inni z klubu. Wszyscy, poza Nim.
Tak bardzo chciałam się odezwać, ale nie mogłam. nie potrafiłam podnieść powiek, nie potrafiłam zmusić do pracy swoich strun głosowych. To było bardzo irytujące.
I tak trwałam. Jakoś. A może.. może tak właśnie wygląda śmierć? Jeśli tak, to... wolałabym nie posiadać uczuć, które się we mnie kłębiły.

* * *
- Ty, znowu kantujesz. 
- Ja? No coś ty. Gram uczciwie. To ty po prostu marnie grasz w karty. 
 Siatkarz fuknął, nieco poirytowany zaistniałą sytuacją.
- Słyszysz Ola, co ja z nią mam? 

Chwila ciszy. 
- Ta paskuda serio dobrze gra w karty... - Powiedziałam słabo. 
 Dotarło do mnie, co się stało, szybciej niż do moich przyjaciół. Megi z Dawidem momentalnie znaleźli się nade mną.
Powoli otworzyłam oczy. Czułam się tak, jakbym wybudzała się z długiego snu. Przed oczami jednak obraz wirował, więc zmrużyłam je jeszcze na chwilę. Potem znowu otworzyłam, jednak nade mną stała jedynie ruda. 

Chciałam się podnieść, ale dziewczyna mi to uniemożliwiła.
- Leż! Zaraz przyjdzie lekarz. Spokojnie. - Uspokajała mnie, choć to chyba ona sama potrzebowała pomocy. Przecież płakała!

- Kobieto, czego ty ryczysz? - Mówiłam przez spierzchnięte usta. Nie czekałam jednak na odpowiedź. Miałam tak sucho w ustach, jak nigdy. - Jezu, daj mi wody. 
Od razu zrobiła to, o co ją poprosiłam. Wypiłam cały kubek wody mineralnej. 
Nie minęła chwila, jak do pokoju dosłownie wpadli - Konarski, a zaraz za nim lekarz. 
- Pani Olu, proszę na razie nie wykonywać gwałtownych ruchów... - Odezwał się mężczyzna w białym fartuchu. 
- Jezu, co z wami? Przecież żyję. - Burknęłam pod nosem i znowu wtuliłam się w poduszkę. Nie było sensu się kłócić, choć chciałam się podnieść. Ruda z Dawidem spojrzeli po sobie, dziwnie zmartwionymi spojrzeniami. 
Na salę weszła również pielęgniarka. Lekarz natomiast zaczął zadawać serię dziwnych pytań. 
- Czy pamięta pani, co się stało? 
- No tak. Byłam w mieszkaniu u pana Zbigniewa. Wybuchnął gaz czy coś... ojej, powiedzcie, że im nic nie jest? TO znaczy, sąsiadowi i dziecku? - Zmartwiłam się. Przecież próbowałam ich uratować. I ceniłam ich życia bardziej niż swoje własne.
- Z nimi wszystko w porządku. - Poinformował krótko lekarz, po czym zadał kolejne pytanie. - Jak się pani nazywa? 
Ludzie, serio? 
Westchnęłam, nieco zniecierpliwiona. 
- Aleksandra Wróblewska. - Przedstawiłam się. - Gdzie jest mój wujek? 
- Zaraz po niego zadzwonię, spokojnie. - Wtrąciła się Magda.
I znowu kolejne pytanie. 

- Jaki mamy dziś dzień? 
- No... jest listopad. Myślę, że z dziesiąty. - Uśmiechnęłam się. I wtedy moje spojrzenie powędrowało na okno.
Świeciło. Cholernie świeciło. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że letnie słońce grzeje moje ramię. TO na pewno nie była późna jesień. Ale skoro tak, to... 

- Co... - Tylko tyle dałam radę wyjąkać. Potem zacisnęłam usta w wąską linię, a w oczach nagromadziły mi się łzy. 
- Była pani w śpiączce. - Wyjaśnił lekarz, nie czekając na moje pytanie. Kątem oka widziałam, jak Magda zaczyna płakać, a Konarski ją przytula. A ja? Dalej byłam w szoku. 
- Jak długo?...
- Mamy początek czerwca. Dokładnie osiem miesięcy i dziesięć dni... 
  I wtedy mój świat się zawalił. 
  Nic już nie mówiłam. Ani jednego, zakichanego słowa. Pozwoliłam, by lekarz mnie osłuchał, przebadał, sprawdził reakcję na światło. Pielęgniarka mi zmierzyła ciśnienie. Pobrali mi krew do badań. Zgadzałam się na wszystko, zobojętniała na wszystko.
Jedynie myślałam. 

  Gdy została ze mną Magda, a Dawid wyszedł zadzwonić, rozejrzałam się po sali. Niby zwykła, szpitalna, "zdobiona" medyczną aparaturą, ale miała również swój urok. W kącie wisiał telewizor, ściany były w pastelowym, zielonym kolorze, a okna zdobiły beżowe zasłony. Na stoliku obok łóżka stał wazon z bukietem pięknych, kolorowych kwiatów. Zaraz za nim wielki, pluszowy miś.
I coś, co mnie urzekło. CO błyszczało. W co się zapatrzyłam. 

- Oni... - Szepnęłam w końcu, nie mogąc oderwać spojrzenia od kilkunastu złotych medali, spoczywających na brzegu szpitalnej szafki. 
- Tak. - Ruda przysiadła się na brzegu łóżka i delikatnie pogłaskała mnie po ręce. - Wygrali. 
  Wtedy się popłakałam. Ręką ostrożnie dotykałam każdego medalu, po kolei. Były jak ze szkła, nie chciałam ich przez przypadek zrzucić. 
- Ja.. byłaś tu, gdy grali, prawda? 
- Oczywiście, - uśmiechnęła się w końcu - przecież dwie najlepsze kibicki musiały kibicować razem. - Ścisnęła mnie mocno za rękę.
Zrozumiałam, że wszystko, co się działo w tej sali, przeżywałam na swój sposób, w głowie, w myślach. I wtedy do mnie to dotarło.

- Megi. 
- Hm? 
- A gdzie jest Paul? 

***

Oddaję w Wasze ręce nowy rozdział, dosyć krótki, bo wprowadzający jakby do drugiej części. 
Przepraszam, że myśleliście, że Olka nie żyje ohohohooh. Lubię siać ferment. Jeśli czytacie moje inne opowiadania, to doskonale o tym wiecie :D

Komentować, serio! BO znowu strzelę focha :D
PS. Jak myślicie, GDZIE JEST LOTMAN? :O











niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 15. Nie płacz, wszystko będzie dobrze.


Paul Lotman. 
- Ja pieprze, dalej tego nie ogarniam. - Burknął Ignaczak po raz kolejny. Nie mogłem już go znieść. Jego i tych durnowatych komentarzy!
Byłem zły i jednocześnie chciałem głośno płakać. Chciałem coś rozwalić i w tej samej chwili schować się w najciemniejszy kąt i to przeczekać. Ale wiedziałem, że to nie minie.

- Kurwa! - Wrzasnąłem znowu, gwałtownie się podnosząc. -  Tej kobiecie to normalnie...! 
- Ona i tak trafi do więzienia! - Alek próbował mnie uspokoić, kładąc mi ręce na ramionach. Od razu się wyrwałem z tego uścisku. Wszystko mnie przytłaczało. Dobijało. - Przecież spowodowała śmierć... - zawiesił się i zamknął usta, bojąc się tego wypowiedzieć.
Na to słowo momentalnie nagromadziły się w moich oczach łzy. Znowu. Rozmazany obraz pozostałych, zdołowanych i popłakujących siatkarzy w ogóle nie pomagał. 
- No to co z tego, jak Ola...! Ona... 
Nie potrafiłem skończyć, bo słowa te nie przechodziły mi przez gardło.
Ja po prostu w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem. 

***
Dwa dni wcześniej. 


Przegadać upartej Oli nie było łatwym wyzwaniem. 
Może zacznę od tego, że odkąd wróciła z Gdańska, była zła i .. chora. Tak, właśnie. I to dlatego wciąż wybuchała, gdy nakazywałem jej zostawać w domu. Z grypą przecież trzeba zostać w domu, wyleczyć porządnie. Ale ona tego nie rozumiała i szukała sposobu, by wyjść do pracy pierwszy dzień po przerwie. 
- Ani mi się śni. - Burknąłem pod nosem.
Ola wyglądała niczym mała, obrażona dziewczynka - zmarszczone czoło w złości, ściągnięte do siebie brwi, śmiesznie wydęte usteczka. Oczywiście ręce miała skrzyżowane na piersiach, a nogą nerwowo przytupywała w podłogę. 
- No weź. - Odezwała się w końcu, na co jedynie pokręciłem głową. 
- Zostawiam ci Daisy. - Poklepałem suczkę po pysku. - Ale nie musisz z nią wychodzić, byłem z nią na wystarczająco długim spacerze. 
- Ale..
- Nie, Ola. Chcesz szybko wrócić do pracy? - Rzecz jasna było to pytanie retoryczne.- No, więc siedzicie obydwie w domu przed telewizorem. Ja wracam za trzy godzinki. - Pocałowałem Olę krótko w usta i wyszedłem, pozostawiając ją obrażoną w mieszkaniu. 
  Wiadomo, gdybym mógł przewidzieć... Nie, nie mogłem. Ignaczak wciąż mi to powtarza. 
  Trening jak trening. Zaczął się jak zwykle wygłupianiem w szatni. A kto zainicjował całą błazenadę? Oczywiście, Krzysiu z kamerą!
- Pit! Pokaż, zaprezentuj. - Zaczął nagrywać Bogu ducha winnego Nowakowskiego.
Na moje nieszczęście siedziałem obok niego, ale kamerka była skierowana na... tak, na nogi środkowego. Nie pytajcie. 

- Masz . - Wyszczerzył się Pit pokazując skarpetkę. - Tylko nóżka nieopalona jeszcze. 
- Normalnie jak w Nowej Zelandii, jakby grał w rugby. 
- Gram czasem. Jak mi się odechce z siatkówką to zawsze rugby. Masę już mam…*
  I na to stwierdzenie Cichego Pita wszyscy zaczęliśmy się śmiać. 
  Nie wiem, na jakim ja świecie żyję, ale kompletnie zapomniałem o tym, że dzisiejszy trening był otwarty dla rzeszowskich kibiców. Ale co ja mogłem poradzić, jak wciąż myślałem o zdrowiu Olki? W związku jednak z przyjściem kibiców po treningu zeszła mi dodatkowa godzina, ponieważ rozdawaliśmy autografy, robiliśmy sobie zdjęcia...
Uwierzcie, gdybym wiedział, co się dzieje wtedy z Olą, nie robiłbym tego... Ale Alek mi wciąż teraz powtarza, że przecież nie wiedziałem... Nikt nie wiedział. 
- Pozdrów Oleńkę. - Rzucił za mną Penchev, kiedy wychodziłem z szatni. 
- No, niech szybko do nas wraca! - Dorzucił Alek. 
- Spoko, przekażę. - Powiedziałem. 
Szybko ruszyłem do samochodu. Rzuciłem torbę na tylne siedzenie, sam spokojnie usadowiłem się na miejscu kierowcy i nim odpaliłem, wrzuciłem sobie jakąś polską stację, na której właśnie puszczali światowe przeboje. 
Fakt, chciałem szybko dojechać, ale jak na złość na każdym skrzyżowaniu stałem na czerwonym świetle. Normalnie jakieś fatum. Ale wiadomo, Rzeszowa świetnie nie znałem, a co za tym szło - skrótami jechać nie mogłem. 
Znowu czerwone światło. To chyba mój życiowy pech, pomyślałem wtedy. 
" Wybiła godzina szesnasta, podajemy najświeższe wiadomości." - Powiedziała prezenterka radiowa. Pogłośniłem i słuchałem, co mówi - na szczęście wyraźnie, więc sporo zrozumiałem. - "Trwa akcja ratunkowa w Rzeszowie, na jednym z osiedli. W płomieniach stoi niemalże cały blok mieszkalny. Potwierdzono już jedną ofiarę śmiertelną, strażacy próbują uratować mieszkańców i ugasić pożar. Nie ustalono jeszcze przyczyny wybuchu (...)". 
 Wiadomość była cholernie nieprzyjemna. Aż miałem ciarki na całym ciele. I uwierzycie, że pomyślałem z ulgą, że przecież Ola jest bezpieczna?
Tak.. to było chyba najgłupsze, co mogłem pomyśleć. 
 Gdy tylko skręciłem w drogę prowadzącą na nasze osiedle, zatrzymałem samochód. 
- Co do... - Tylko tyle wykrztusiłem z siebie, widząc blok. A właściwie to, co z niego lada moment zostanie. 
  Wyskoczyłem z samochodu i nawet go nie zamknąłem, tylko popędziłem w stronę, gdzie cały budynek stał w płomieniach. Nie czułem nóg, nie czułem nic. Tylko z szaleńczo bijącym sercem, wciąż nie dowierzając własnym oczom, biegłem w tamtą stronę. 
- Przepraszam! - Przepychałem się między tłumem ludzi. - Kurwa, przepuśćcie mnie!- Puszczały mi nerwy. 
 Stanąłem przed samą taśmą, którą rozciągnęli wokół miejsca zdarzenia strażacy. To było jeszcze jakieś dwieście metrów do wejścia do bloku. Ale czy był sens tam iść?
  Wzrokiem odszukałem karetkę. Lekarze już zajmowali się jakimiś ludźmi, może Ola...
- Ola.- Powiedziałem, podchodząc w stronę punktu medycznego. Jeden z ratowników medycznych zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. WIdząc moje zdenerwowanie, stanął mi na drodze.- Ola. Jest tu?! - Próbowałem krzyczeć, ale głos ledwo przechodził mi przez gardło. 
- Mamy jedynie czterdziestoletnią kobietę, dziecko i starszą panią. - Powiedział ratownik. Położył mi ręce na ramionach i spojrzał na mnie pokrzepiająco. - Spokojnie, strażacy jeszcze próbują...
Zdenerwowany wyrwałem się spod jego rąk i bez słowa odszedłem. Jakie "próbują"! Oni muszą ją uratować! Ją i Daisy! Ja nie mogę ich stracić! - krzyczałem do siebie w myślach. 
Ogień zajął już prawie cały budynek. Spojrzałem na nasze dwa mieszkania, które były obok siebie. Szyb w oknach nie było, a w pomieszczeniach widać było jedynie gęsty ogień. Nerwowo wyczekiwałem, aż dziewczyna jakkolwiek sie pokaże, ale to były tylko stracone sekundy. Sekundy, w których ona gdzieś tam cierpiała.
Cholera. Ja tam musiałem iść.
 Gdy tam ruszyłem biegiem, jeden ze strażaków złapał mnie w połowie drogi. 
- Gdzie niesie! Proszę się cofnąć! 
- Nie! Tam jest Ola! - Wskazałem palcem na jej mieszkanie. 
- Słuchaj, pożar wybuchł w mieszkaniu pod tym, które pokazujesz. - Tłumaczył mi jak małemu dziecku.- W mieszkaniu wyżej nic nie zostało!
- Boże, tam też jest moje dziecko! - Zawyła jakaś kobieta obok mnie. - Wyszłam tylko na chwilę po gazetę do skrzynki! Na litość boską, ratujcie moje dziecko, ono tam śpi!- Płakała. 
 Ja jeszcze się wyrywałem, ale doszedł drugi strażak i nas cofnęli do tyłu. "Staramy się", powiedział jeden z nich. 
Pozostawało mi patrzeć przez przeszklone oczy, jak strażacy próbują okiełznać ogień, którego wcale nie było mniej. Pozostawało mi stać i patrzeć. I czekać.
Wiecie, czekanie to jedna z najgorszych pokut, jakie los może zesłać człowiekowi...

Mijały sekundy, minuty. Stałem w jednej pozycji, całkowicie napięty. Po chwili nawet złapałem się na tym, że wypatrując dziewczyny w oknie, nawet nie mrugam. Oczy zaczęły szczypać, a po skroniach spływał gęsty, zimny pot. Złapałem się nawet na tym, ze mocno zaciskam dłonie w pięści
- Cholera, więc to prawda. - Usłyszałem nagle obok siebie głos Buszka. - W radiu o tym trąbili i... wiadomo coś? Powiedz, że ..
- Buszek, po prostu się zamknij. - Odezwałem się przez zaciśnięte zęby, nawet na niego nie patrząc.
Gdy zrozumiał, że cały drżę, że lada moment wybuchnę jakimś szaleńczym, zdruzgotanym śmiechem zmieszanym z płaczem, złapał mnie za nadgarstek. O nic już nie pytał, bo przecież mój przekaz był jasny..

- Musisz odnaleźć nadzieję i nieważne, że nazwą ciebie głupcem... - szepnął jeszcze, mocniej ściskając mój nadgarstek. 
Dopiero wtedy poczułem, że on również dygocze. Boi się. Również się powstrzymuje. Ale obydwoje tkwimy w jednym miejscu, wyczekując. Na cud? Sam nie wiem. Ale na pewno... na pewno nie uwierzę, że to koniec.
Nie w ten sposób. Nie ... nie tak po prostu. Nie tak. 

 Nie mam pojęcia, ile to trwało, gdy ktoś z tłumu głośno krzyknął. Choć z początku nie wierzyłem w to jedno słowo, nawet widząc jak poszarzały z kurzu pies idzie, ledwo słaniając się na nogach, ale z reklamówką na pysku, jakby ktoś założył ją specjalnie. By nie nawdychał się dymu.
- Pies. - Powiedział Buszek sciągajac mnie do rzeczywistości.

To była Daisy. Nieprawdopodobne, ale ciągła za sobą przywiązaną do jej obroży dyktę, a na niej tkwił nieprzytomny sąsiad z góry. Pan Zbigniew. 
Pies padł w połowie drogi. Lekarze przejęli starszego pana, natomiast ja z Buszkiem uklęknąłem tuż przy Daisy. Była wyczerpana. A ja? Byłem w szoku. Przecież Daisy musiała być z Olą....
- Wszystko będzie dobrze. - Poklepałem ją po głowie.
Zaczęła popiskiwać. Ale nie przez jakieś boleści. Na pewno nie. I zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy jeszcze łapką szturchnęła mojego buta. 

- Ola. - Rzuciłem sam do siebie, krótko. Podniosłem głowę i spojrzałem na Rafała. - Zostań z nią. 
Wystrzeliłem jak z procy do palącego się budynku. I tym razem nie pozwoliłem, by ktokolwiek mnie powstrzymał.


***
Ola.

Wszystko... wszystko działo się tak szybko. To były sekundy. Gdy trzasnęło raz, a porządnie, a po dwóch kolejnych sekundach z korytarza dobiegał do nas dym i smród... gazu. 
- Panie Zbyszku! - Krzyknęłam przerażona, kiedy spostrzegłam, ze mężczyzna siedzi w fotelu przykurczony i trzyma się za klatkę piersiową. 
Pies zaczął nerwowo biegać w koło, po salonie sąsiada. Wpadł na stolik i przewrócił go, wylewając nasze kawy. 
- Daisy, spokój! - Znowu krzyknęłam, bardziej jednak zdruzgotana, ledwo powstrzymując cisnące się do moich oczu łzy. 
Chciałam wyjrzeć z mieszkania i sprawdzić, co się stało na dole, skąd ten wybuch, ale nie pozwalał mi na to widok mojego sąsiada. Zamiast pójść do drzwi, kucnęłam tuż przy starszym człowieku. 
- Panie Zbyszku, co się dzieje? - Zapytałam, trzymając go za ramiona i potrzepując delikatnie. Wyglądał tak, jakby odlatywał.
- Kłuje... tak bardzo kłuje... - wyjęczał w końcu. Jego głos był suchy, ledwo wydobywał się zza ust. 
CHolera. On miał zawał! 
Nie wiedziałam, co zrobić. Przez moment miałam ochotę wyskoczyć przez okno. W drugiej chwili miałam ochotę siąść w kącie pokoju i głośno zapłakać. Ale nie mogłam. Przecież ten człowiek umierał. 
Dymu w mieszkaniu było co raz więcej. Odczułam to nie tylko ja, bo i sąsiad też. Zaczął się krztusić. 
- Uciekajcie, Olu.. - Wysapał. 
Nie słuchałam go. Zamiast tego otworzyłam szafkę i wyciągnęłam z niej pierwszą lepsze szmatki. Podałam mu jedną, żeby sobie przytkał usta. Drugą wzięłam sobie.
Wszystko działo się tak szybko. Nagle Daisy zaczęła szczekać, a zza okna słyszałam syreny straży pożarnej i karetki. Podbiegłam do okna i wyjrzałam. Byli tam. Pomoc dla pana Zbigniewa była na wyciągnięcie ręki. Machałam do nich, jednak mnie nie widzieli. 
Nie widzieli, bo w mieszkaniu było już tyle dymu. 
Ruszyłam w kierunku drzwi i o mało co, a zbiegłabym w gęsty ogień. 
KURWA! 
Ogień się co raz bardziej rozprzestrzeniał. Musiałam coś zrobić, by sprowadzić sąsiada i Daisy na dół z czwartego piętra, jak najszybciej. Musiałam nas uratować. 
Działałam szybko, instynktownie. W tamtym momencie nie było czasu na myślenie. Oderwałam drzwiczki jednej ze starych szafek i ułożyłam na niej sąsiada. Stracił przytomność, gdy przypinałam go dwoma skórzanymi paskami do deski. Całość przypięłam grubym sznurem do obroży Daisy. Sama musiałam robić im drogę, by nie wpakowali się w ogień. Na pysk suczki założyłam jeszcze reklamówkę jednorazową. Zaczęła piszczeć. Ze strachu. Zwierzęta bardzo się boją ognia.
- Nie bój się, maleńka. - Pogłaskałam ją po grzbiecie.- Chodź.
To był dla niej spory ciężar, jednak zaczęła ciągnąć sąsiada w kierunku drzwi. Sama pobiegłam do łazienki i nabrałam jeszcze do wiadra wodę, by móc choć na początku utorować nam bezpiecznie drogę na dół. 

 Gdy otworzyłam drzwi, od razu chlusnęłam wodą w ogień przed nami. Gdy minimalnie zmalał, kazała Daisy ruszyć na sam dół.
- Biegnij! Idź, Daisy! Będę za tobą, idź! - Powtarzałam, aż pies zrozumiał, i ciągnąc za sobą deskę z sąsiadem, ruszyła na dół dzielnie przebijając się przez dym i ogień. 

 Miałam być za nimi. Miałam żyć. Miałam się wydostać z tego piekła. Pokonałam już nawet trzy schody w dół. Byłam te trzy schody bliżej objęć Paula Lotmana. Ale wtedy to usłyszałam.
Płacz dziecka.
Znowu przystawiłam sobie materiał do ust, starając się nie udusić. W głowie zaczęło mi wirować. Czy naprawdę płakało dziecko, czy moja wyobraźnia już szwankowała?
Musiałam to sprawdzić.
Przeszłam przez ogień i mocno uderzając ciałem w rozlatujące się drzwi sąsiadki pana Zbigniewa, wyważyłam je na dobre. Płacz był co raz głośniejszy. Szybko kierowałam się właśnie w tamtą stronę, aż doszłam do dobrego pokoju.
- Jesteś... - Dobiegłam do kołyski z niemowlęciem. Malutka istota płakała i wyciągała rączki ku mnie. Wzięłam ją od razu na ręce i przytuliłam mocno. - Spokojnie, ciii.. będzie dobrze, nie płacz... 

Chciałam już z nią wyjść, jednak nie było wyjścia z tego pokoju. Nie było nic poza ogniem. To trwało sekundy, ale... dla nas naprawdę nie było ratunku. Przynajmniej dla mnie - czułam, że dym robi już ze mną, co chce.
Wzięłam z krzesła jakąś wielką, dużą kurtkę i założyłam ją na siebie. Dziecko przytuliłam i kurtkę zasunęłam pod samą szyję.
Nie myślałam wtedy, czy wystarczy dziecku powietrza. Nie myślałam w ogóle. W myślach jedynie powtarzałam sobie, że jeśli tu dotrą strażacy, to dziecko może nie będzie jeszcze zatrute dymem, tak jak ja. 

Usiadłam w kącie, zmrużyłam oczy. Dziecko nie płakało, ale rękami czułam, po unoszeniu się plecków, że wciąż oddychało. 
Chociaż tyle mogłam tej maleńkiej dać. Choć tyle poświęcić. 
Czas się dłużył, choć to były zaledwie sekundy.
Jak przez mgłę słyszałam, jak ktoś woła moje imię. Jak oczami wyobraźni widziałam jego oczy, jego przerażone spojrzenie. Jego troskę. I jakby to był sen, czułam, jak bierze mnie na ręce i wynosi, nieprzytomną lub nieżywą..

 Potem był hałas. Straszny zamęt. Słyszałam różne dźwięki, słyszałam krzyki, słyszałam płacz. Słyszałam szczekanie. To mnie na chwilę obudziło.
Najpierw dojrzałam jego twarz. Był przerażony, trzymał mnie w ramionach i nie wiedział, co zrobić. Ale ja wiedziałam, że mam chwilę zaledwie. Zanim znowu odpłynę.  Przepraszam cię, Paul, ale nie byłeś w tym momencie najważniejszy. Przepraszam cię za to, przepraszam, że nie zeszłam od razu na dół. Że się nie ratowałam. Ja musiałam tam zostać, mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz. 

Wzrokiem błądziłam po ludziach zgromadzonych wokół. Starałam się znaleźć kobietę, która wyła z bólu po stracie dziecka. Która już nie miała nadziei. Ale nie mogłam nic powiedzieć. Podszedł jakiś lekarz, sanitariusz czy strażak... nie potrafiłam odróżnić..
Sięgnęłam tylko ręką do zasuwaka i powoli rozpięłam kurtkę. 
- To.. to dziecko. - Powiedział mężczyzna. 
I gdy znowu usłyszałam płacz niemowlęcia, odpłynęłam. 

_____________________________
* Igłą Szyte, Japonia.


~ * * * ~
Lol, zanim mnie zabijecie, że nie pisałam tak długo, napiszcie miły komentarz :D
Następny rozdział już niedługo, mam plany skończyć to, co zaczęte. :D



niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 14. Sekunda, która zakończyła wszystko.

Kolejne dni minęły bardzo szybko.  Praca, treningi, praca, spanie, treningi.... i tak w koło A ostatnie cztery dni października były naprawdę szalone. Szalone i pogmatwane.
Z Paulem widziałam się tylko na treningach, na trakcjach i czasem na klatce schodowej. Z jednej strony było moje podsumowanie miesiaca, z drugiej strony - była u niego wciąż siostra z Jacob`em, wyjechali dopiero na dwa dni przed listopadem. Nie dziwię się, że nie chciał ich zostawić - przyjechali przecież do niego z Ameryki, jedynie na kilka dni. Potem zobaczą się dopiero na Święta Bożego Narodzenia.
Oczywiście, Jacob nie chciał odpuścić wujkowi Halloween. Jak mi siatkarz opowiadał podczas rehabilitacji, jego siostrzeniec mówił, że bez niego to nie będzie to samo.
- Wiesz, zawsze to ja bywałem ofiarą i łaziłem z nimi po domach. - Zaśmiał się.
 Zapytałam go wtedy, czy nie chciałby polecieć z nimi do Ameryki na te kilka wolnych dni. Byłam przekonana, że gdyby poprosił, trener na pewno dałby mu wolne już nieco wcześniej. Pobyłby trochę w domu, zobaczyłby się z rodzicami...
 Niestety, nic na to nie odpowiedział. Chyba że liczy się krótkie "nie, zostaję tutaj".
Co raz bardziej wyczuwałam, ze coś go dzieli z rodziną. Dlatego coś pchnęło go do wyjazdu do Polski. Wiecie, to kawał drogi. Jeśli chodzi o mnie, zdecydowałabym się tylko na taki krok, gdybym chciała przed czymś uciec.
Ba, nawet tak też zrobiłam. Ale mój stary, rodzinny Gdańsk to nie Ameryka, a ja nie wyjechałam kilkatysięcy kilometrów stamtąd chcąc uciec od problemów.
A może jednak Paul mówił prawdę? Wiecie, polska siatkówka jest na naprawdę wysokim poziomie. Niejeden zawodnik zagraniczny ma szanse się tu rozwinąć, wejść na wyższy poziom jeśli chodzi o umiejętności. Wybić się z miejsca, w którym utknął. Polska siatkówka była naprawdę czymś wspaniałym. Jak to mówił mój wujek: "W Polce, na polskich halach, boiskach, rozgrywana jest piękna siatkówka. Za granicą nie jeden się nas boi. A polscy kibice? To wspaniały dodatek, który sprawia, że atmosfera jest naprawdę niepowtarzalna. I nie jeden za granicą chciałby u nas grać. Bo to naprawdę zaszczyt".

W przedostatni dzień października graliśmy mecz na naszym boisku z Zaksą. Co to były za emocje! Nie tylko dla zawodników, również dla nas, dla całego sztabu i dla rzeszowskich kibiców. Nasi męczyli się niemiłosiernie, ale w chwilach zwątpienia podczas przerw technicznych czy "czasów" puszczałam im nagrany na telefon song "Courtesy Call", po czym zawsze krzyczeli: To wojna, w której walczymy! Go Sovia! 
I nadrabiali. Ale nie wystarczająco, by uniknąć tie-break`a. Podczas niego myślałam, że stracę wszystkie paznokcie. Gdy się opanowałam, moje nogi poszły w ruch i nerwowo tupałam w podłoże.
Musiałam przyznać, że najbardziej był widoczny na boisku Paul. Choć trakcję robimy dosyć krótko, sam pan Jacek powiedział, że już widać efekty. Były naprawdę widoczne, zwłaszcza w tym ostatnim secie. Nabijał punkt za punktem, jakby nie był w ogóle zmęczony. Dosłownie latał w powietrzu, niszczył przeciwników.
- Super, dawaj! - Aż podskoczyłam z ławeczki i podszłam na tyle do boiska, na ile to było możliwe.
Zerknął na mnie i jak gdyby nigdy nic, puścił mi oczko.
Był w świetnej dyspozycji. Grał jak nigdy. Choć widziałam niewiele jego meczy, teraz wydawał się być jakby "innym" Paulem. Można było odebrać wrażenie, że przyjmujący jest przekonany o swojej sile. W ogóle się nie stresuje. I wie, ze swoimi atakami zdobędzie cenne dla drużyny punkty.
- JEST KURWAAA! - Krzyknął nagle obok mnie Ignaczak. Przebiegł obok i wpadł na boisko, do chłopaków.
Tak, mój zapłon był naprawdę zabójczy. Zrozumiałam jakieś pięć sekund po ostatniej akcji, że wygraliśmy! Jezu.
Próbowałam się przebić do nich, ale to było naprawdę prawie a-wykonalne. W końcu sami mnie wciągnęli i razem z nimi skakałam w kółeczku, trzymając się sztywno ramion Lotmana i Nowakowskiego. Wyobrażacie sobie to? Przy każdy podskoku myślałam, że mnie zmiażdżą!
 Siatkarz z "dwójką" na plecach spojrzał na mnie kątem oka i szelmowsko się uśmiechnął. Nawet nie wiem kiedy złapał mnie za łokieć i wyciągnął z kółeczka.
- Byłeś najlepszy dzisiaj. - Powiedziałam. Choć hałas był duży, zwłaszcza ze strony kibiców, usłyszał.
- A tam, takie tylko gadanie. - Podrapał się po głowie. Czyżby nie lubił być komplementowany? A może po prostu mi nie wierzył?
I wtedy odezwał się głos w mikrofonie. 
- MVP dzisiejszego meczu zostaje Paul Lotman!
  Początkowo siatkarz w ogóle nie drgnął. Słyszał swoje nazwisko, ale wyglądał na osobę, do której w ogóle nie docierało to, co się stało.
- Idź, cholera, idź! - Ponagliłam go, popychając w ramię. - Jesteś MVP!
   Raz po raz oglądał się za siebie, wprost na mnie. Byłam taka dumna. Tak niesamowicie dumna. Choć z początku jego mina była zdziwiona i niepewna, wiedziałam, że w głębi serca aż nosi go ze szczęścia. I gdy uniósł do góry otrzymaną statuetkę, a kibice głośno wiwatowali na jego cześć, znowu się na mnie spojrzał i szeroko się uśmiechnął.
 Potem go już nie złapałam. Wrócił do kolegów z drużyny, z każdym sobie przybijając piątkę. Potem pożegnanie i podziękowanie za mecz z Zaksą, przy siatce. Podczas rozciągania byłam zajęta z panem Jackiem zawodnikami, ale niestety na Lotmana nie trafiłam.
- Paul Lotman, pozwól do kamer! - Jeden z reporterów wyciągnął go do wywiadu pomeczowego.
  Choć ćwiczyłam wtedy z Konarskim, musiałam raz po raz zerkać na "drugiego" przyjmującego. Opowiadając o akcjach, udanych czy też nie, swoich pomyłkach, ogólnie o graniu w Resovii - wydawał się być niesamowicie szczęśliwy. Naprawdę.
  Gdy podziękowali mu za wywiad, chciałam podejść do niego i mu w końcu pogratulować. Myślicie, że mi się udało? A guzik! Czemu? BO wtedy zawołały go fanki zza barierki dzielącej widownię od boiska. Poszedł do nich i rozdał kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt autografów.
Westchnęłam i zajęłam się swoją robotą.

Na gratulacje przyszedł czas następnego, już wolnego dnia. Mieliśmy kilka dni przerwy, więc czemu by nie zacząć od świetowania wygranego meczu i zdobycia MVP, ale w końcu tylko we dwoje?
Paul doszedł do tego samego wniosku, co ja.
Byliśmy właśnie u mnie, czekając aż własnej roboty pizza będzie gotowa. Swoją drogą, robiac ją mieliśmy tyle frajdy co nigdy, zupełnie jak małe dzieci!
- Ale wyglądasz. - Zaśmiał się Lotman, dłonią strzepując z mojej bluzki mąkę.
- I kto to mówi! - Ja również się śmiałam. Położył mi ręce na biodrach, kiedy to ja oczyszczałam mu twarz z białego proszku. 
- Wprost nie mogę uwierzyć - powiedział - że w końcu nam się udało pobyć razem. Te ostatnie dni były...
- .. zakręcone. - Przerwałam i sama skwitowałam ten czas. - Niesamowicie zakręcone.
 Przytaknął.
- A marzyłem tylko o tym, żeby... - Zawiesił się na chwilę. 
- Żeby co? 
Nie dostałam odpowiedzi słownej. Zamiast tego Paul odgarnął mi włosy z jednego ramienia i zgarnął wszystkie na drugą stronę, a sam delikatnie pocałował mnie w szyję. Potem tak stał wtulony w mój bark. Czułam tylko jego ciepły oddech w tamtych okolicach.
Delikatnie pomasowałam mu ramiona swoimi dłońmi. CHoć niekoniecznie wiele do dało, czułam, jak siatkarz pod wpływem mojego dotyku rozluźnia się. Jakby całe spięcie ostatnich dni uchodziło gdzieś daleko.
- Tak bardzo mi tego brakowało, byłem taki zmęczony. - Szepnął w końcu, przytulając mnie mocniej do siebie.
Sama również wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową i nasłuchiwałam bicia serca. Z początku szybkie, potem powoli się uspokajało. Uwierzcie, w jego ramionach mogłabym zasnąć nawet stojąc.
 Gdy po chwili oderwał się ode mnie, złożyłam na jego ustach długi, delikatny pocałunek.
- I powiedz - wpatrywał się w moje oczy, a wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku - jak ja mógłbym cię zostawić?
  Nic nie odpowiedziałam, bo wtedy zadzwonił dzwoneczek. Pizza była gotowa.

  Pierwszego listopada wybrałam się do Gdańska razem z wujkiem. Oczywiście Paul był pierwszą osobą, która zaoferowała mi podróż. Ale wiadomo, prezes naszego klubu też miał w interesie odwiedzić tam cmentarz, grób swojego brata i szwagierki. No i rodziców. Niestety, ale moi dziadkowie od strony taty również nie żyli. 
  Jechaliśmy samochodem, oczywiście z odpowiednią prędkością. Wciąż bałam się jeździć samochodami, ale z małą prędkością jakoś to znosiłam. 
Gdy patrzyłam na drogę przed nami zastanawiałam się, jak się czuli moi rodzice. A gdy dojechaliśmy do miejsca wypadku, z ustawioną po boku kapliczką, wstrzymałam oddech. Serce przyspieszyło.Było jeszcze jasno, ale gdy oni jechali, była już późna godzina. Jechali zgodnie z przepisami. I to był moment, kiedy ciężarówka zjechała ze swojego na ich pas i zderzyli się czołowo. 
  Musiałam zetrzeć spływające po policzkach łzy. Zawsze płakałam, gdy o tym tylko wspomniałam. 
  Wyobrażacie sobie, w jakim byli stanie? Nie, to nawet nie jest do opisania, ani do wyobrażenia. 
  Byłam w domu z wujkiem kiedy to się stało. Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia zaraz po otrzymaniu telefonu z policji. To było... nie, tego obrazu nie da się opisać. Ogień, dym. Dwa pojazdy zniszczone, jeden doszczętnie - z jednej strony wgnieciony przez ciężarówkę, z drugiej  przybity do drzewa. A rodzice? Dalej mam ich obraz przed oczami. Ich ciała były tak zmasakrowane, że z ledwością ich rozpoznałam. Zmarli na miejscu, zaraz po uderzeniu. 
  Wiecie, co jest najgorsze? Zastanawianie się, czy cierpieli. Czy wiedzieli chociaż te trzy sekundy przed śmiercią, co się stanie. Ale chyba lepiej, żeby nie byli świadomi, prawda? Tak sobie to wmawiam. Jechali spokojnie, jak zwykle podśpiewując grane w radiu znane piosenki. Rozmawiali i śmiali się. I nawet nie zauważyli tej ciężarówki, nawet nie widzieli jak idzie z nimi na czołowe.
To głupie, bo wiem, że na pewno to widzieli. Przecież ... przecież próbowali zjechać i się uratować, ale było za późno...
  Spędziliśmy na cmentarzu całe popołudnie. Choć łzy cisnęły  mi się do oczu, gdy tylko widziałam napis: Zginęli śmiercią tragiczną, starałam się to opanować i niby radosnymi myślami opowiedzieć rodzicom, co teraz robi w życiu. Nie obyło się też bez opowieści o Paulu. W sumie był głównym tematem. 
- Na pewno byście go polubili. - Dodałam w myślach na koniec, wyobrażając sobie jednocześnie ich spotkanie. 
 Potem rozdzieliliśmy się z wujkiem - on poszedł do znajomych, ja również. Ucieszyli się niemiłosiernie, gdy mnie zobaczyli taką... ja wiem, pełniejszą życia? Myślę, że to dobre określenie. 
Po naszych spotkaniach spotkaliśmy się w starym domu moich rodziców, usiedliśmy na kanapie i całą noc wspominaliśmy. 

Gdy wróciliśmy do Rzeszowa wszystko się zmieniło. Nie liczę tylko mojego zdrowia - złapała mnie grypa po wizycie w Gdańsku i Paul kazał mi siedzieć w domu. Również tego feralnego dnia, kiedy razem z Daisy zostałam w mieszkaniu popijając gorącą herbatę, spokojnie oglądając programy telewizyjne. Wiecie, myślałam, że grypa to najgorsze co mogło mnie spotkać wtedy.
Myliłam się. 

Ostatnie, co pamiętam to ten głośny wybuch. Wybuch, który trwał sekundę, a zakończył wszystko.

***
Paul Lotman. 
Trzy dni później.

- Ja pieprze, dalej tego nie ogarniam. - Burknął Ignaczak po raz kolejny. Nie mogłem już go znieść. Jego i tych durnowatych komentarzy!
Byłem zły i jednoczesnie chciałem głośno płakać. Chciałem coś rozwalić i jednocześnie schować się w najciemniejszy kąt i to przeczekać. Ale wiedziałem, że to nie minie.

- Kurwa! - Wrzasnąłem znowu, gwałtownie się podnosząc. -  Tej kobiecie to normalnie...! 
- Ona i tak trafi do więzienia! - Alek próbował mnie uspokoić, kładąc mi ręce na ramionach. Od razu się wyrwałem z tego uścisku. Wszystko mnie przytłaczało. Dobijało. - Przeciez spowodowała śmierć... - zawiesił się i zamknął usta, bojąc się tego wypowiedzieć.
Na to słowo momentalnie nagromadziły się w moich oczach łzy. Znowu. Rozmazany obraz pozostałych, zdołowanych i popłakujących siatkarzy w ogóle nie pomagał. 
- No to co z tego, jak Ola...! Ona... 
Nie potrafiłem skończyć, bo słowa te nie przechodziły mi przez gardło.
Ja po prostu w to nie wierzyłem. Nie wierzyłem. 


~*  *  *~
Hej, hej, moi Drodzy. :)
Przepraszam, że tak późno, w sumie w ogóle miałam pisać rozdział dopiero w czwartek, bo teraz mam kupe nauki przed świętami. Za duuużo zaliczeń, za mało czasu dla was :(
DLatego rozdział też jest krótki. Krótki i bardziej opisowy - celowo! 
Kolejny rozdział... OSTATNI? A może nie? - > Pojawi się dopiero za tydzień, przepraszam :( Ale mam nadzieję, że wrócicie przeczytać... Epilog? 
Pozdrawiam, Buziaki!
PS.#1 Przepraszam, że zostawiam Was w takim momencie :)
PS.#2 Przepraszam za błędy, nie poprawiałam. Nie mam czasu a chciałam wam już wrzucić, teraz lecę się dalej edukować xd 













piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 13. Tak mało wiem o tobie.

Nic o Tobie nie wiem,
skąd przywiał Ciebie wiatr.
Nie znam Twoich zalet,
ani nie znam Twoich wad.

Jedną rzecz jedynie
o Tobie tylko wiem,
że coś zrobiłeś
z sercem mem.*
 *  *  *
 Czy znasz to uczucie, kiedy budzisz się w łóżku i w ogóle nie masz siły, żeby się podnieść? Usiłujesz się zmusić do dalszego spania, ale to na nic. Zerkasz w końcu na zegarek i widzisz, że i tak musisz zaraz wstać. Nogi, ręce... nie, to już całe ciało odmawia ci posłuszeństwa. Myślisz sobie: "Jezu, za jakie grzechy muszę wstawać...".
Koniec końców wygrzebujesz się z pościeli, myjesz się, zarzucasz na siebie pierwsze lepsze rzeczy. Makijaż? Nie specjalnie ci zależy, żeby ładnie tego dnia wyglądać.
Masz jeszcze półgodziny do wyjścia, więc siadasz w kuchni i wolno popijasz gorącą kawę z mlekiem. Wtedy ktoś puka do drzwi, ale wcale się nie fatygujesz, by je otworzyć. Wiesz przecież kto  - to mężczyzna, o którym - jak się okazało - nie wiesz kompletnie nic.

  Nie udało się. Cholera, nie udało się.

Naprawdę usilnie starałam się tak przyczaić, żeby nie widział mnie wychodzącej z mieszkania na trening. Ale akuratnie wtedy, gdy otworzyłam drzwi, jednocześnie on to zrobił ze swoimi.
- Ola! Pukałem wcześniej do ciebie. - Jego głos sprawił, że moje serce zadrżało. Co ja mogłam zrobić? Uciec? Zapaść się pod ziemię? Wejść z powrotem do mieszkania i zamknąć się na cztery spusty?
Żaden z tych pomysłów nie był dobrą opcją.
- Byłam w sklepie. - Wyburczałam, zamykając drzwi na klucz.
  Kątem oka widziałam, jak siatkarz marszczy brwi. Chyba niekoniecznie mi w to uwierzył.
 Pozostawił to bez komentarza.
- To teraz poczekaj, zaraz też się zbieramy.
Też?! ZbieraMY?! Kuźwa, jeszcze tego brakowało, żebym spędzała z tymi ludźmi czas na sali...
- Chodź, wejdź. - Poprosił. Chociaż nie, nie poprosił. W sumie chwycił mnie za nadgarstek i siłą wciągnął do swojego mieszkania.
  Czułam się naprawdę obco. Zwłaszcza gdy ten chłopiec przybiegł na przedpokój i wpatrywał sie we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Usiądź w salonie, a ty - Lotman zwrócił się do dziecka po angielsku - szybko się ubieraj bo zaraz spadamy!
  Niepewnie weszłam do wskazanego pomieszczenia, jakby bojąc się, że stanę twarzą w twarz z tą kobietą. Na szczęście nie było jej. Przynajmniej na początku..
  Usłyszałam ją po jakiś dwóch minutach, jak głośno krzyczy do dziecka, by się pospieszył. Potem przyszła do salonu.
- Dzień dobry. - Powiedziała po angielsku, rzecz jasna. Wyburczałam ciche "dzień dobry" i wstałam, bo do mnie podeszła. - Jestem Emily. A ty na pewno Ola? Paul wiele o tobie mówił.
Byłam zdziwiona i przez chwilę nie mogłam z siebie nic wydusić.
- No, tak. - Uścisnęłam jej dłoń.
Usiadłyśmy na kanapie. Kobieta się do mnie uśmiechnęła. Nie, ona cały czas była dziwnie podekscytowana. 
- Mogę ci mówić na "ty", prawda? - Zapytała. Zgodziłam się skinieniem głowy. Wciąż do mnie nie przemawiała ta sytuacja. - Nie mogłam się doczekać, żeby cię poznać. Gdybym wiedziała, że ty to ty, to wczoraj bym cię tak nie potraktowała, przepraszam.
 Zabicie mnie. Czy ona musi być taka sympatyczna, miła, uprzejma... taka idealna?
 Nagle do salonu wbiegł chłopiec, ubrany już w buty, czapę i kurtkę. - Gotowy! - Krzyknał radośnie.
- No w końcu, bo lada moment a spóźnilibyście się na ten trening. - Zwróciła się do niego. - To Jacob. - Przedstawiła go, a potem spojrzała na mnie - a to jest pani Ola.
- Ola? - Powtórzył. - Ta Ola, którą lubi wujek Paul?
  I gdy wypowiedział to zdanie, poczułam się jak największa kretynka ever.

Gdy dojechaliśmy na Podpromie, wzięłam Jacoba do siebie do gabinetu. Gdy jego wujek się przebierał ktoś musiał na niego rzucić okiem, a przecież te giganty nie były dobrą opcją dla małego chłopca. Ale czy mi to przeszkadzało, że zostałam niańką? Raczej nie. Dla mnie najważniejszy był fakt, że to nie jest dziecko Lotmana, a ta kobieta była jego siostrą.
- Siema, siema! - Do gabinetu nagle wpadł Ignaczak. - Podobno mamy nowego przystojniaka na pokładzie!
- Uspokój się.- Powiedziałam do niego, ale on sobie z tego nic nie zrobił. Typowy libero!
Zamiast tego podszedł do dziecka i przybił z nim piątkę. Jacob, choć pewnie niekoniecznie wiedział o co chodzi, szczerzył się od ucha do ucha.
- Chodź - powiedział już po angielsku, żeby chłopiec go zrozumiał - pokażę ci resztę wujostwa.
  Myślicie, że miałam cokolwiek do gadania? Otóż nie! Po prostu wziął go za rękę, a mały uradowany wręcz z podskokach wypadł z gabinetu!
Westchnęłam i wyszłam za nimi.
- Ola, lepiej młodego weź, lepiej sprawdzisz się jako niańka niż Igła. - Zaśmiał się Nowakowski.
- Jesteś tego taki pewny. - Prychnęłam, śmiejąc się. - On przynajmniej dzieciaka ma w podobnym wieku, a ja tyle do czynienia z dziećmi miałam, co z wami jak tu przyszłam na praktyki pierwszy raz.
- Oj, to lepiej nie ryzykować, jeśli takie samo miałabyś podejście do dzieci jak do nas. - Dorzucił swoje trzy grosze Penchev.
- Ty lepiej uważaj, bo twoimi "dziećmi" się zaopiekuję! - Zagroziłam, wskazując na jego ukochane "najeczki". Od razu się zamknął.- A na poważnie, w sumie.... nie byłabym złą mamą.
- Tak, jak ci taki siatkarz wyrośnie to mu współczuję. - Powiedział Alek. Wszyscy śmiali się w najlepsze.
-  Ej no! - Oburzyłam się. - Dajcie spokój. A teraz bez gadania, do roboty! - Wygoniłam ich wszystkich na salę, machając rękami.
  Gdy obserwowałam, jak szli na salę trzymając młodego za rączki i co krok wymachując go w górę z metr, jak na huśtawce, westchnęłam głęboko. Dlaczego? Bo wyobraziłam sobie, że ja mam takiego synka. Że to z nim tu przyszłam, i te pajace go bawią. I poczułam dziwny przypływ szczęścia do mojego serca.
- Na pewno byłabyś świetną mamą. - Usłyszałam nagle szept i nim spojrzałam na Lotmana, już biegł na halę. Przed wejściem odwrócił się i cudownie uśmiechnął.
 Oblała mnie fala gorąca, ale szybko doprowadziłam się do porządku. Zebrałam siedzącego na ławeczce  Buszka i poszłam z nim ćwiczyć na siłownię.

Po godzinie pozwoliłam mu iść pograć na halę z chłopakami. Mieli dzisiaj luźniejszy trening i Kowal na sam koniec zrobił im mini-turniej. Żebyście widzieli jego minę! Niczym małe dziecko w podskokach poszedł z nimi grać. Widocznie ostatnio ten jeden set podczas meczu nie był dla niego wystarczający. A gdy powiedziałam mu, że od następnego treningu już będzie normalnie ćwiczył, nie tylko poszczególne elementy, wręcz kipiał ze szczęscia.
Nie można było tego samego powiedzieć o Paulu, z którym razem z panem Jackiem rozmawiałam w gabinecie, podczas gdy pozostali się świetnie bawili.
- Paul, - odezwał się do niego Jacek - jak bardzo ci zależy na siatkówce?
- Bardzo. - Powiedział i na chwilę spojrzał na mnie. - Prawie najbardziej w życiu. Ale o co chodzi?
-  O twoje ramię. - Burknęłam, nie mogąc już tego wytrzymać.
  Momentalnie cały się spiął.
- Wszystko z nim w porządku. Kontuzję miałem dwa lata temu, więc...
- A gdzie są papiery? - Widać było, że fizjoterapeuta jest trochę zły. - Doskonale wiesz, że potrzebujemy wszystkich twoich papierów dotyczących zdrowia.
- Już jest wszystko w porządku.
- Nie, Paul. Nie jest. - Spojrzałam na niego wymownie. Nie chciałam, żeby poczuł się atakowany, ale w innym wypadku nie zrozumie, jakie to istotne. Nie czujesz, że nie masz pełnego zakresu ruchu w stawie ramiennym? 
  Nic nie odpowiedział. Doskonale o tym wiedział.
- Nie mogę sobie pozwolić na przerwę od treningów. - Powiedział po chwili, nieco podłamanym głosem. - Nie po to tu przyjechałem.
- Ale nikt nie mówi - odezwał się znowu Jacek - że masz robić sobie przerwę. Chcemy ci pomóc. Po prostu zaczęlibyśmy wcześniej, gdybyś nam o tym powiedział.
 - To co mam robić?
- Ola będzie z tobą robiła trakcję po każdym treningu. Po jakimś czasie zobaczymy jakie są efekty. Poza tym myślę, że sam odczujesz różnicę.
  Zgodził się, oczywiście, że tak. No poza tym jaki miał wybór?
  Gdy starszy fizjoterapeuta wyszedł, my zaczęliśmy pierwsze ćwiczenia. 
Usiadł na krześle a ja stanęłam na przeciwko niego. Podał mi prawą rękę i powoli zwiększałam zakres ruchomości w ramieniu najpierw odwodząc je.
- Tak ciężko było mi o tym powiedzieć? - Westchnęłam, jednocześnie wykonując trakcję.
- Jakbyś miała mało problemów z pozostałymi.
- A głupoty gadasz. Tobą też mam się zajmować.- Uśmiechnęłam się do niego. - Tylko na przyszłość mi o takich rzeczach mów. - Tak jak o swojej siostrze i dziecku, pomyślałam, bo nie odważyłam się powiedzieć tego na głos.
Teraz, jak o tym pomyślę, to naprawdę czuję się jak idiotka. Podejrzewałam przecież Lotmana, że ukrywał przede mną pięcioletnie dziecko!
Już nic się na ten temat nie odzywałam. Przeszłam nieco do przodu, ale wciąż stałam u jego boku, i wykonywałam teraz zgięcie dziewięćdziesiąt stopni ramienia. Robiąc to czułam jego spojrzenie na sobie. Dosłownie przeszywało mnie na wylot.
- Będziesz miał jeszcze lepszy atak. - Powiedziałam, nieco zmieniając temat. - Mówię ci.
- Super, bardzo mi na tym zależy. - Wyznał szczerze. Po chwili ciszy dodał. - Pamiętasz, jak parę minut temu mówiłem, że zależy mi na siatkówce prawie najbardziej na świecie?
 Skinęłam głową, potwierdzając. W sumie bardzo mnie to zdziwiło, bo pozostawił nawet swój dom dla siatkówki. By się rozwijać. Dlaczego więc nie siatkówka była najważniejszą rzeczą?
- To w takim razie na czym ci najbardziej zależy? - Zapytałam zaciekawiona.
W odpowiedzi poczułam, jak łapie mnie za nadgarstek i ciągnie mnie do siebie na kolana. Usiadłam na nim okrakiem, wciąż kompletnie oszołomiona. Jedną ręką złapał mnie w pasie, mocno przyciągając do siebie, a drugą chwycił kark, przybliżając gwałtownie moją twarz do swojej. Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się tak namiętnie całować.
- Na tobie.. - Szepnął mi do ucha przerywając na chwilę pocałunek.
  Czułam to niesamowite uczucie w żołądku. Serce zaczęło szybciej bić, a całe ciało oblała przyjemna fala gorąca. Tak bardzo mnie pociągał, że miałam ochotę go rozebrać i uprawiać z nim seks - tu i teraz. Chociaż wiem, że to było bardzo nierozsądne. I miejsce było niestosowne. Po prostu nie mogliśmy tego przerwać.
 Ujęłam jego twarz w dłonie, na co objął mnie w pasie obiema rękami i jeszcze bardziej przyciągnął do siebie. Kołysałam się na nim raz po raz przygryzając albo jego ucho, albo wargi - tak, że w końcu chyba sam miał ochotę na więcej. Przekonałam się, gdy włożył ręce pod mój sportowy top i głaskał mnie po całych plecach.
  Nagle dotarły do mnie korki dochodzące z korytarza. Gwałtownie wstałam z siatkarza i poprawiłam sobie bluzkę.
Po chwili wszedł nie kto inny, jak pan Jacek.
- Już skończone? - Zmierzył nas oboje łagodnym, radosnym spojrzeniem.
Nie potrafiłam z siebie słowa wydusić. Uwierzcie. Wciąż mnie mrowiły usta, a ciało było całe rozpalone. Spojrzałam na Lotmana. Też nie potrafił się "ogarnąć" po tym, co przed chwilą miało miejsce.
- Tak. - Wyjąkał w końcu i wstał. - Dzięki Ola, jak coś to będę z młodym na dworze, to cię zabierzemy autem. - Potem zwrócił się do Jacka. - Do widzenia.
  Gdy wyszedł, wciąż oszołomiona usiadłam na krześle zajmowanym wcześniej przez niego i nieprzytomnie odpowiadałam na pytania zadawane przez fizjoterapeutę. A gdy opowiadał o przebiegu treningu, o Rafale - już kompletnie odpłynęłam i jego słowa wpadały jednym, a wypadały drugim uchem.


 * * *
Paul
Nie martw się,
bo każdy człowiek raz, chociaż raz
koniecznie, zakochany musi być
po uszy.

W głowie mu się kręci,
nie chce jeść, nie chce pić.
Tylko z nią i tylko przy niej
ciagle być.

* * * 
  Nie mogłem przestać o niej myśleć. Cholera!
Siedzieliśmy w salonie, z siostrą i siostrzeńcem. Młody oglądał bajkę na moim laptopie, a ja próbowałem się skupić na rozmowie z Emily.
- Paul. Paul. - Powtórzyła już nie wiem który raz, ale otrząsnąłem się nagle jak wyrwany z transu. - Jezu, człowieku, kontaktuj.
- Przepraszam.
  Siostra przybliżyła się w moją stronę i spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Zakochaniec. - Zachichotała pod nosem.
Zgromiłem ją spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziałem. Żadnej riposty. Przecież miała rację.
- Wygląda na fajną dziewczynę.
- Bo jest fajna. - Potwierdziłem jej domysły. - Wiesz, nie wybieram w byle czym.
 Spojrzała na mnie spode łba. Doskonale wiedziałam, co miała na myśli. Lub kogo. Olivia.
  Nigdy nie zapomnę, jak próbowała wpłynąć na mnie, bym zmądrzał. Oczywiście, nie posłuchałem jej wtedy i dalej latałem za tą małpą. Ale człowiek przecież może popełniać błędy...
- Po tym jak wspomniałeś przez skypa, że poznałeś fajną dziewczynę, musiałam sie przekonać jaka ona jest. - Położyła mi rękę na ramieniu.
- Ej no, jestem już duży, poradzę sobie.
- Może i tak, ale dla mnie jesteś wciąż małym braciszkiem. - Pstryknęła mnie w nos jak małe dziecko. - I nie chcę, żebyś znowu się przejechał na związku, jak wtedy.
  Poczułem nieprzyjemny ścisk w żołądku. Nie lubiłem wspominać tamtego okresu. Ale dzięki temu rozumiałem troskę Emily. Wtedy to ona była przy mnie i mnie wspierała. Razem z Andresonem mnie ogarnęli.
-  Poza tym wiesz, Jacob chciał zobaczyć swojego wujka w końcu. - Dodała. - Mówi o tobie odkąd wyjechałeś. Zawsze oglądał albo był na twoich meczach, a teraz nawet żadnej telewizyjnej transmisji nie mamy z meczów twojego nowego klubu.
- No, wujek! Wracaj do nas! - Wtrącił nagle ni z gruchy ni z pietruchy Jacob. Dzieci są niesamowite, oglądają bajki i jednocześnie rejestrują to, o czym rozmawiają dorośli. - Z kuzynem!
- Ale jakim kuzynem? - Zdziwiłem się.
Emily zaczęła nerwowo wymachiwać rękami, ale chłopiec mówił dalej.
- No bo mama mówiła, że ty i ciocia Ola...- Zaczął, ale zgromiony spojrzeniem przez matkę, zamilknął.
- Kobieto, czegoś ty mu nagadała! - Złapałem się za głowę. Rany, moja siostra była doprawdy niemożliwa. Naopowiadała takich rzeczy pięcioletniemu dziecku, masakra.
- Prawdy, a jak! Mógłbyś się w końcu ustatkować. - Cmoknęła. Skrzyżowała ręce na piersiach i "utonęła" w kanapie, nieco się z niej zsuwając.
- Super, to na pewno to, o czym nasz wspaniały ojciec marzy. - Rzuciłem zgryźliwie. - Wątpię, że zadowoliłby go fakt, że zostałbym w Polsce dłużej niż ten rok.
- A ty się nie patrz na niego tylko rób to, co sam chcesz.
  Łatwo jej było mówić. Już miała piękny dom, rodzinę, i to nie ją ojciec naciskał, by przejęła ten cholerny rodzinny biznes. Najlepiej zwalić wszystko na najmłodszego.
 Nie skomentowałem już tego, bo wiem, że ja mam swoje zdanie a ona swoje.

 ***
Ola
To nie tak, że na niego czekałam. 
Dobra, czekałam. Czemu? Bo wiedziałam, że ma taką samą ochotę na mnie, jak ja na niego. 
Było koło osiemnastej, gdy ktoś zapukał do drzwi. I gdy tylko otworzyłam i zobaczyłam jego twarz, bez gadania złapałam go za koszulkę i wciągnęłam do środka, od razu go całując. Zupełnie jakbym była stęskniona jak po roku rozłąki. Zupełnie jakbym go nie widziała te kilka godzin temu. Byłam tak spragniona jego dotyku, jego bliskości, że nie potrafiłam się powstrzymać. 
 Paul nogą zamknął drzwi, nie przestając się ze mną całować. Objął mnie w pasie i przyciągnął mocno do siebie, jednak wciąż poruszaliśmy się powoli wzdłuż przedpokoju prosto w kierunku sypialni. 
- A twoja siostra i Jacob? - Wysapałam, kiedy całował mnie po obojczyku, potem po szyi. 
- Wyszli z Daisy na godzinny spacer. 
  Tylko tyle powiedział, bo ściągnęłam mu sprawnie koszulkę i rzuciłam na podłogę. Nie pozostawał mi dłużny, bo już po chwili i ja byłam w samym staniku. Potem niezbyt mocno, ale stanowczo pchnął mnie na ścianę. Na talii czułam jego duże, silne dłonie. Jego język pieścił moje wargi, moje usta. Czułam, że zaraz wewnątrz eksploduję. Chciałam, żebyśmy już to zrobili, najlepiej tu i teraz, ale on się bawił w grę wstępną. 
  W końcu chwycił mnie za uda i mocno podciągnął do góry. Od razu oplotłam nogi wokół jego pasa. I gdy zaniósł mnie do sypialni i rzucił na łóżko, powiedział:
- Jesteś taka naiwna. 

Obudził mnie dźwięk telefonu. 
Zerwałam się na równe nogi z krzesła, na którym siedząc, po prostu usnęłam z twarzą w papierach. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz. 
Wujek. Serio?
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Wyciszyłam telefon i postanowiłam, że potem do niego oddzwonię. 
- Oj, Ola, Ola... - Westchnęłam, mówiąc sama do siebie. 
 Starłam pot z czoła, uspokoiłam oddech. Sen był tak realistyczny, że wciąż pozostawało to przyjemne uczucie na dole, w podbrzuszu. Mimo moich erotycznych wymysłów sennych końcówka nie należała do zbyt przyjemnych i zamiast przyjemnej pobudki, wybudziłam się niczym z koszmaru sennego. Co mi tam Morfeusz pogmatwał, że Lotman mi powiedział takie właśnie słowa?
Nie, nie, nie. To był tylko głupi sen. On w życiu by tego nie powiedział. Te słowa to chyba tylko moja podświadomość, która wciąż się boi, że zostanie sama. 
Było koło osiemnastej, gdy ktoś zapukał do drzwi. Było tak jak we śnie - siedziałam w salonie i oczekiwałam w sumie na jego przyjście, bo byłam pewna, że zajrzy choć na pięć minut. Gdy tylko otworzyłam i zobaczyłam jego twarz, jego piwne oczy, jego cudowne usta, piękne ciało - miałam ochotę zrobić to, co we śnie, czyli wciągnąć go do środka i rzucić się na niego. Ale jak to zrobić, gdy z jednej strony siatkarza stoi jego starsza siostra, z drugiej mały Jacob, a pomiędzy nogami kuka Daisy? 
Nie wypada.
Choć widziałam jego spojrzenie, równie wytęsknione i spragnione bliskości, co moje, rozumiałam go. Zaprosiłam ich wszystkich do środka. 
- Powiedz, że nie jadłaś jeszcze kolacji. - To Emily wpadła pierwsza, niosąc jakiś pakunek owinięty sreberkiem. 
- Nie, w sumie...
- To świetnie! Świeżutka zapiekanka ! - Podała mi, jak się okazało, kolację.
 Byłam w takim szoku, że wyjąkałam zaledwie, żeby poszli usiąść do salonu i czuli się jak u siebie. 
Szybko przygotowałam talerze, sztućce i wszystko inne, co było potrzebne do kolacji. Potem odpakowałam smakowicie wyglądającą zapiekankę, którą Emily przyniosła w naczyniu żaroodpornym. Moje szczęście? Oczywiście musiałam trochę poparzyć sobie palce, łapiąc za rozgrzane naczynie, i siostra siatkarza robiła akcję ratunkową. Koniec końców, gdy zasiedliśmy przy stole, wszyscy głośno się z tego śmialiśmy.
I uwierzcie, choć był to niespodziewany i nieplanowany wieczór - było naprawdę super. Amerykańska mama była naprawdę super kobietą, Jacob był zabawnym, kochanym dzieckiem. Ale nie powiedziałam tego na głos. Potrafiłam jedynie raz po raz spoglądać na Paula i zastanawiać się, czy może... może to z nim...

Nie, głupie. To naprawdę głupie. Ale cóż mogłam poradzić na to, że tak bardzo mi się podobał? 
Wychodzili około dwudziestej pierwszej. Paul został na chwilę i pomógł mi posprzątać, podczas gdy Emily poszła położyć już syna spać.
- Wyśpij się. - Powiedział, gdy staliśmy już na przedpokoju i miał wychodzić. - Ostatnio wciąż pracujesz. 
Czule pogłaskał mnie wierzchem dłoni po policzku. Myślałam, że odpłynę. Tak bardzo chciałam, żeby ze mną został. Najlepiej już na zawsze. 
- Ty też się wyśpij, bo ostatnio ciężko trenujesz. 
  Na moje stwierdzenie się zaśmiał lekko, spokojnie. Jego melodyjny śmiech był dla mnie czymś wspaniałym. 
- Oj Olu.. - Westchnął przeciągle, uśmiechając się cudownie. Delikatnie uniósł mój podbródek do góry i ujmując moją twarz w duże, silnie dłonie, delikatnie pocałował. - Dobranoc. 
  Wyszedł pozostawiając mnie znowu z niecodziennym jeszcze dla mnie uczuciem. Uczuciem, którego dotąd tak się wystrzegałam, przed którym broniłam się rękami i nogami. Którego się bałam, bo potrafiło mnie tylko ściągnąć na dno. Przez któe zwykle cierpiałam. 
Nie wiem, jak będzie tym razem. Nie wiem, czy jego słowa, które niegdyś powiedział, nie są tylko słowami rzuconymi na wiatr. Ale jakby to Megi powiedziała: kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje.
Tej nocy zasnęłam z krążącą po mojej głowie myśli: "Choć tak mało o tobie wiem, proszę, nie zostawiaj mnie...".
 
Wiem, że jest mi dobrze,
gdy jesteś obok mnie.
Ledwo jednak pójdę,
to od razu jest mi źle.

I gorzej wciąż i gorzej,
jest ze mną z każdym dniem.
Bo coś zrobiłaś/-eś
z sercem mem.


__________________________________________________________________
* cytaty z piosenki Katarzyny Groniec i Jacka Bończyka - Nic o Tobie nie wiem


~*  *  *~
Rozdział wyjątkowo niecodzienny! Mniej żartu, więcej miłosnych uniesień, trosk, trochę zmartwień. I przede wszystkim coś, na co czekałyście: MIŁOŚĆ. 
Ale to nie koniec. Ola wciąż się martwi, a Paul... zakochany? A może nie? Czy stanie się coś, co zmieni jego nastawienie? 
Dowiecie się już w kolejnych rozdziałach! :)
Buziaki, pozdrawiam! 
PS. Przepraszam za błędy, nie poprawiałam ;<

I jednocześnie zapraszam na mój fanpage na facebooku: Klikaj i lajkuj!
Pojawiła się tam moja nowa praca :