środa, 20 maja 2015

Rozdział 16. Jak z listopada zrobił się czerwiec...

Paul Lotman
To było straszne. Siedzenie i czekanie. Czekanie... właśnie, na co? Na nic.
W szpitalnym, pustym korytarzu, echem odbijały się czyjeś kroki. Nie zwróciłem nawet na to większej uwagi. Myślałem przecież tylko jedno: Jak to możliwe? Dlaczego?...
Kątem oka spojrzałem na mojego towarzysza, który zmrużył oczy jakąś godzinę temu i najprawdopodobniej przysnął. Tak postanowiliśmy - ja czuwam, prezes odpoczywa. Moje oczy jednak powoli odmawiały posłuszeństwa. Były czerwone jeszcze od dymu i niemiłosiernie piekły. Chciałem zamknąć je, zapomnieć o wszystkim, odizolować się od tego wszystkiego... ale nie mogłem.
Nagle rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości na mój telefon.
"I co?"
To był Ignaczak. Zaraz po jego wiadomości przychodziły kolejne. Nikt jednak nie dzwonił. Bali się mojego nagłego wybuchu paniki, wybuchu płaczu.
Moi klubowi przyjaciele byli tu jeszcze jakąś godzinę temu. Byli i czuwali, jednak nie zdało się to na nic.
Minuty mijały. Najgorsze minuty mojego życia.
Usłyszałem, jak prezes nagle się podnosi. Dopiero wtedy spostrzegłem, że doszedł do nas lekarz. Podniosłem się i razem z prezesem stanęliśmy na przeciwko doktora.
- Proszę powiedzieć, że...- zająknął się prezes. Widziałem, ze powstrzymuje łzy. Ale czemu się dziwić, jak Ola była mu niczym córka? Była jego oczkiem w głowie. Była jego.. światem. Zupełnie, tak jak moim, tylko w innym sensie.
- Dwa razy jej serce przestało bić. - Na te słowa mężczyzny w fartuchu, zamarłem. - Ale udało nam się ją uratować.
Czułem, jak całe powietrze, które wstrzymywałem w płucach, ulatnia się. Nawet nie zwróciłem uwagi, że przez tą chwilę nie oddychałem.
- Czemu czuję, że i tak nie jest dobrze? - Powiedziała moja osoba. Nie ja, ja nie byłem w stanie. Słowa same wypłynęły z moich ust.
- Pacjentka zatruła się dymem. Na to wpłynęło dużo czynników, między innymi to, że przebywała w pomieszczeniu, w którym w powietrzu było bardzo dużo stężenia objętościowego CO. Poza tym, - wyjaśniał, ale ja i tak nic nie rozumiałem - stężenie karboksyhemoglobiny we krwi pacjentki również jest wysokie...
- Do rzeczy. - Ponaglił go wujek Olki.
Lekarz głęboko westchnął.
- Pacjentka - zaczął bardzo powoli - jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi.
- Jak to "nie wiadomo"? - Poirytował się. - Jesteście lekarzami, do cholery jasnej!
- Proszę pana, proszę się uspokoić. Śpiączki mają to do siebie, że mogą trwać kilka godzin, jak i kilka czy kilkanaście lat. Nie jestem w stanie panu odpowiedzieć na pytanie, kiedy się obudzi. My jedynie możemy podtrzymywać jej funkcje życiowe.
 Nie zrozumiałem ani jednego słowa. Byłem bardzo zniecierpliwiony, gdy lekarz odszedł, a prezes usiadł na krześle i złapał się za krótkie włosy. Potem schował twarz w dłoniach.
- I co? CO z nią? - Dopytywałem.
- Jest w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się obudzi... - Odpowiedział po angielsku. W oczach nagromadziły mu się gorzkie łzy.
- Ale w ogóle się obudzi, prawda?
  I gdy o to zapytałem, jej wujek wybuchnął głośnym szlochem.

Nic nie jest tak, jak być powinno.
Mieliśmy razem być. Bardzo tego pragnąłem. Mieć ją w swoim życiu. Ona jak nikt inny potrafiła podnieść mnie na duchu po porażce, i najbardziej się cieszyła z mojego sukcesu. Wciąż mam w głowie jej roześmiane oczy, szeroki, cudowny uśmiech. A w uszach wciąż dźwięczy jej melodyjny głos.
A teraz stoję nad jej łóżkiem i spoglądam na nią przez zaszklone oczy. Jest blada. Bardzo blada. Ale twarz wciąż tak samo piękna. Na ramieniu jedynie wciąż widnieją świeże oparzenia po nagłym wybuchu gazu w naszym starym bloku. Dotykam jej nadgarstka, mając nadzieję, że się obudzi, ale to jest bardzo złudne.
Czynność powtarzam codziennie. Z początku odpuszczałem treningi, teraz jednak na nie chodzę. Wstaję rano, idę na trening, a z treningu prosto do szpitala. I opowiadam jej ze szczegółami, co robiłem. CO zrobili tym razem głupiego nasi klubowi koledzy, choć oni.. wydaje mi się, że po prostu próbują mnie rozśmieszyć. Ale przeżywają to wszystko na swój sposób.
Opowiadam jej również, co będzie, jak się obudzi. Będziemy mieszkać w pięknym, dużym domu. Tu, w Rzeszowie. Daisy będzie strzegła ogródka!
I będzie wspaniale, chciałbym, żeby o tym wiedziała i jak najszybciej się obudziła... chciałbym, żeby jak najszybciej do mnie wróciła.
Podzieliła ze mną swój świat. Nieśmiało powierzyła mi tę część, która zawsze była niedostępna dla obcych. Tak bardzo się bała, że ją zostawię. "BO ty jesteś nikim, który stał się wszystkim"- powiedziała kiedyś. I wtedy obiecałem, że będę na zawsze.

Mijały dni, miesiące. Nadeszły dni, kiedy musiał ją zostawić. Skrupulatnie spakował wszystkie swoje uczucia. I odszedł, jednak nadzieja wciąż w nim tkwiła.

* * * *
Ola
Bywałam w różnych miejscach.
Raz byłam w swoim starym mieszkaniu. Wszystko było, jak dawniej - zaspałam i w pośpiechu szykowałam się na kolejny wyjazd z Resovią. Dzwonek do drzwi. Och, Paul. Wejdź do środka. Ty jednak nic nie mówiłeś. Tylko zrobiłeś mi kawę, posłodziłeś dwie łyżeczki. Patrzyłam na ciebie jak zahipnotyzowana, ponieważ tak bardzo byłam stęskniona twoim widokiem.
Twój głos jednak dźwięczał mi w uszach, w myślach, Wspominałeś.
Innym razem byłam w parku, trzymając na smyczy Daisy. Ty kroczyłeś obok mnie. Uśmiechałeś się, oczy ci błyszczały. A moje serce ... było po prostu szczęśliwe.
Pewnego razu znalazłam się na rzeszowskich obrzeżach, przed dużym, pięknym domem, z dużym ogródkiem i Daisy, która go strzegła. Złapałeś mnie za rękę i poprowadziłeś do środka. Oczami wyobraźni potrafiłam dostrzec nawet najmniejszy szczegół. Pokazywałeś wszystko, wszystkie możliwe detale. I urwał się ten sen - stanowczo zbyt szybko.
Twój głos w mojej głowie. Planowałeś. Marzyłeś.
Takich obrazów było mnóstwo. Pomiędzy kolejnymi była przerwa, której nie znosiłam. I nie mogłam się doczekać, aż znowu mi się pokażesz. Dasz mi cząstkę siebie. Czy opowiesz o przeszłości, czy o tym, co się dzieje na treningach i meczach., Mogłeś opowiadać o czymkolwiek, nawet o kolejnym idiotycznym zachowaniu Ignaczaka, czy o nowych butach Pencheva. Cokolwiek, byle żebyś był.
Pewnego dnia w mojej głowie pojawiła się również ruda Megi. To znaczy, nie ona. Jej głos. Piskliwy głosik, który bardzo lubiłam. A w tle słyszałam mecz. Kibiców Resovii. Gwizdki. Szum. Krzyki. Wrzaski. Z początku jakby oddalone, a potem takie bliskie, jakby to się działo tuż przy mnie.
Nastąpiła dłuższa przerwa. W duchu modliłam się, by ktokolwiek zarysował mi jeszcze moje sny. I zdarzało się, że ktoś wpadał. Na chwilę. Nie tak, jak na początku.
Wujek. Megi. Pan Zbigniew. Ignaczak. Inni z klubu. Wszyscy, poza Nim.
Tak bardzo chciałam się odezwać, ale nie mogłam. nie potrafiłam podnieść powiek, nie potrafiłam zmusić do pracy swoich strun głosowych. To było bardzo irytujące.
I tak trwałam. Jakoś. A może.. może tak właśnie wygląda śmierć? Jeśli tak, to... wolałabym nie posiadać uczuć, które się we mnie kłębiły.

* * *
- Ty, znowu kantujesz. 
- Ja? No coś ty. Gram uczciwie. To ty po prostu marnie grasz w karty. 
 Siatkarz fuknął, nieco poirytowany zaistniałą sytuacją.
- Słyszysz Ola, co ja z nią mam? 

Chwila ciszy. 
- Ta paskuda serio dobrze gra w karty... - Powiedziałam słabo. 
 Dotarło do mnie, co się stało, szybciej niż do moich przyjaciół. Megi z Dawidem momentalnie znaleźli się nade mną.
Powoli otworzyłam oczy. Czułam się tak, jakbym wybudzała się z długiego snu. Przed oczami jednak obraz wirował, więc zmrużyłam je jeszcze na chwilę. Potem znowu otworzyłam, jednak nade mną stała jedynie ruda. 

Chciałam się podnieść, ale dziewczyna mi to uniemożliwiła.
- Leż! Zaraz przyjdzie lekarz. Spokojnie. - Uspokajała mnie, choć to chyba ona sama potrzebowała pomocy. Przecież płakała!

- Kobieto, czego ty ryczysz? - Mówiłam przez spierzchnięte usta. Nie czekałam jednak na odpowiedź. Miałam tak sucho w ustach, jak nigdy. - Jezu, daj mi wody. 
Od razu zrobiła to, o co ją poprosiłam. Wypiłam cały kubek wody mineralnej. 
Nie minęła chwila, jak do pokoju dosłownie wpadli - Konarski, a zaraz za nim lekarz. 
- Pani Olu, proszę na razie nie wykonywać gwałtownych ruchów... - Odezwał się mężczyzna w białym fartuchu. 
- Jezu, co z wami? Przecież żyję. - Burknęłam pod nosem i znowu wtuliłam się w poduszkę. Nie było sensu się kłócić, choć chciałam się podnieść. Ruda z Dawidem spojrzeli po sobie, dziwnie zmartwionymi spojrzeniami. 
Na salę weszła również pielęgniarka. Lekarz natomiast zaczął zadawać serię dziwnych pytań. 
- Czy pamięta pani, co się stało? 
- No tak. Byłam w mieszkaniu u pana Zbigniewa. Wybuchnął gaz czy coś... ojej, powiedzcie, że im nic nie jest? TO znaczy, sąsiadowi i dziecku? - Zmartwiłam się. Przecież próbowałam ich uratować. I ceniłam ich życia bardziej niż swoje własne.
- Z nimi wszystko w porządku. - Poinformował krótko lekarz, po czym zadał kolejne pytanie. - Jak się pani nazywa? 
Ludzie, serio? 
Westchnęłam, nieco zniecierpliwiona. 
- Aleksandra Wróblewska. - Przedstawiłam się. - Gdzie jest mój wujek? 
- Zaraz po niego zadzwonię, spokojnie. - Wtrąciła się Magda.
I znowu kolejne pytanie. 

- Jaki mamy dziś dzień? 
- No... jest listopad. Myślę, że z dziesiąty. - Uśmiechnęłam się. I wtedy moje spojrzenie powędrowało na okno.
Świeciło. Cholernie świeciło. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że letnie słońce grzeje moje ramię. TO na pewno nie była późna jesień. Ale skoro tak, to... 

- Co... - Tylko tyle dałam radę wyjąkać. Potem zacisnęłam usta w wąską linię, a w oczach nagromadziły mi się łzy. 
- Była pani w śpiączce. - Wyjaśnił lekarz, nie czekając na moje pytanie. Kątem oka widziałam, jak Magda zaczyna płakać, a Konarski ją przytula. A ja? Dalej byłam w szoku. 
- Jak długo?...
- Mamy początek czerwca. Dokładnie osiem miesięcy i dziesięć dni... 
  I wtedy mój świat się zawalił. 
  Nic już nie mówiłam. Ani jednego, zakichanego słowa. Pozwoliłam, by lekarz mnie osłuchał, przebadał, sprawdził reakcję na światło. Pielęgniarka mi zmierzyła ciśnienie. Pobrali mi krew do badań. Zgadzałam się na wszystko, zobojętniała na wszystko.
Jedynie myślałam. 

  Gdy została ze mną Magda, a Dawid wyszedł zadzwonić, rozejrzałam się po sali. Niby zwykła, szpitalna, "zdobiona" medyczną aparaturą, ale miała również swój urok. W kącie wisiał telewizor, ściany były w pastelowym, zielonym kolorze, a okna zdobiły beżowe zasłony. Na stoliku obok łóżka stał wazon z bukietem pięknych, kolorowych kwiatów. Zaraz za nim wielki, pluszowy miś.
I coś, co mnie urzekło. CO błyszczało. W co się zapatrzyłam. 

- Oni... - Szepnęłam w końcu, nie mogąc oderwać spojrzenia od kilkunastu złotych medali, spoczywających na brzegu szpitalnej szafki. 
- Tak. - Ruda przysiadła się na brzegu łóżka i delikatnie pogłaskała mnie po ręce. - Wygrali. 
  Wtedy się popłakałam. Ręką ostrożnie dotykałam każdego medalu, po kolei. Były jak ze szkła, nie chciałam ich przez przypadek zrzucić. 
- Ja.. byłaś tu, gdy grali, prawda? 
- Oczywiście, - uśmiechnęła się w końcu - przecież dwie najlepsze kibicki musiały kibicować razem. - Ścisnęła mnie mocno za rękę.
Zrozumiałam, że wszystko, co się działo w tej sali, przeżywałam na swój sposób, w głowie, w myślach. I wtedy do mnie to dotarło.

- Megi. 
- Hm? 
- A gdzie jest Paul? 

***

Oddaję w Wasze ręce nowy rozdział, dosyć krótki, bo wprowadzający jakby do drugiej części. 
Przepraszam, że myśleliście, że Olka nie żyje ohohohooh. Lubię siać ferment. Jeśli czytacie moje inne opowiadania, to doskonale o tym wiecie :D

Komentować, serio! BO znowu strzelę focha :D
PS. Jak myślicie, GDZIE JEST LOTMAN? :O











7 komentarzy:

  1. Lotman patrząc po dacie albo jest na zgrupowaniu reprezentacji USA albo skończyło mu się wypożyczenie do Resovi i wrócił do zakichanego USA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://ja-ty-i-cos-jeszce.blogspot.com/…/2pierwsze-koty-za-…
      Kolejny tydzień za nami jak poradził sobie niebieskooki z pierwszym tańcem?

      Usuń
  2. Ej noo... Dawaj kolejny rozdział w tejże chwili!!! ;) :P :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć super rozdział nie mogę się doczekać następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero teraz znalazłam tego bloga, ale jest świetny! Pisz następny rozdział!!

    OdpowiedzUsuń